Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwanie Z półki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwanie Z półki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, maja 22, 2014

O kobietach i Łazarzu ("Kobiety Łazarza" Marina Stepnova)


Prawdziwa wiosna - a w Irlandii to już nawet lato. Pieknie, kolorowo, kwiecie pachnie.... Chciałoby się jak najwięcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. Najlepiej na leżaku z książką w ręku, w chłodnym sokiem tuż obok... Jednak, gdy pogoda jest bardziej kapryśna niż dzieci, nie można sobie zaplanować lenienia się. Łapiemy z dziećmi każdy pogodny dzień - trzeba w końcu iść na spacer, odwiedzić plac zabaw, wyszuszyć pranie, zająć się kwiatami przed domem...

W tak zwanym między czasie - jak zwykle - czytałam książkę, która wprowadziła mnie w stan dziwnej zadumy -"Kobiety Łazarza" Mariny Stepnovej. Nie umiem powiedzieć, czy ta książka mi się podobała, bo trudno tak wypowiedzieć się o historii bólu, smutku, głodu. Lecz pomimo, że nie dotyczyła prostych kwestii, nie mogłam się od niej oderwać.



Nie wiem, czy można nazwać tę książkę sagą - na pewno to poważna epicka historia, wywołująca wiele wzruszeń. Chronologia jest dziwnie zaburzona, wplecionych zostało mnóstwo dygresji, retrospekcji, zawiera sporo opisów, ale te zabiegi nie były męczące - wprost przeciwnie - bardzo podobał mi się taki sposób przekazu - niejednoznaczny, bogaty... Jednocześnie muszę dodać, że książkę czytało się lekko - dzięki pięknemu językowi, płynnemu, przemyślanemu.

Główni bohaterowie mieszkają w Rosji. I chyba tylko tam mogli mieszkać tacy bohaterowie.
Tytułowy Łazarz Josifowicz Lindt to "laureat, członek i doktor honoris causa wszystkiego, czego tylko było można"; to bardzo frapująca postać - człowiek znikąd, genialny naukowiec - którego "ojczyzna, rzecz jasna, bardzo szybko przysposobiła do celów wojennych, jak przysposabiała do nich wszystko, co uważała za choć odrobinę użyteczne. Lindt nie protestował: jaka różnica, do czego w rezultacie wykorzystywano wyniki jego badań - do wzmocnienia obronności kraju czy do powiększenia udoju? Nie był to brak krytycyzmu, nie była to duchowa ślepota, lecz gruntowna i świadoma kalkulacja"
"Najmłodszy profesor, namłodszy autor najgłośniejszej monografii, najpłodniejszy badacz, który zgromadził wokół siebie najwęższą grupkę najbardziej zuchwałych młodzieńców." Niesamowita, nieszablonowa postać!

Tytuł książki sugeruje, że to  nie Łazarz jest głównym bohaterem, lecz kobiety.

Pierwszą ważną kobietą dla Lindta była Maria  Nikiticzna Czałdanowa - Marusia. To ona przyjęła go do swego domu, nie patrząc na to jak wygladał, nie pytając kim jest. To ona pokochała go jak dziecko, o którym całe życie marzyła. To ją pokochał od pierwszego wejrzenia pomimo tego, że była mężatką, że była o wiele starsza. A ona? Ona po prostu była szczęśliwa. "To znaczy, zawsze, przez całe życie, nawet w najstraszniejszych czasach, była szczęśliwa, bo los zechciał, że taka się urodziła. Być szczęsliwą oznaczało dla niejzawsze - kochać, lecz dopiero w wieku siedemdziesięciu trzech lat, podczas ewakuacji, podczas wojny, wreszcie zrozumiała, że kochać to nie znaczy czynić swoją własnością. Kochać można i obcych, to znaczy - właśnie obcych kochać trzeba, bo tylko w ten sposób stają się swoimi"... Marusia to chyba jedyna jasna postać w tej książce - aż chciałoby się powiedzieć promienna postać. Jej zdjęcie Łazarz trzymał na biurku aż do śmierci.

I o to, kim jest  kobieta na zdjęciu,  przez ponad dwadzieścia lat nie zapytała żona Lindta. Druga z ważnych w jego życiu kobiet. Galina Pietrowna Lindt "nie cierpiała Lindta, tak,  jak niektórzy nie cierpią węży, karaluchów czy nawet zupełnie niewinnych rezcy takich jak gołe, półprzytomne pisklęta wysuwające z gniazda skrzeczące, zionące gardziele. Była to czystej wody lindtofobia". Pani profesorowa, wielka dama, zimna kobieta, którą życie na progu dorosłości bardzo rozczarowało. To jej postać sprawiała, że odwracałam wzrok od ekranu Kindla w niemym sprzeciwie; by nie zapomnieć , że nie ma ludzi z natury złych - sa tylko źle pokierowane ludzkie namiętności...

I wreszcie  Lidoczka - wnuczka Łazarza i Galiny. To ona jest bohaterką pierwszych stron - jej ból i  jej strata  są jakby pretekstem dla całej opowieści. Bardzo wrażliwa dziewczyna, utalentowana baletnica, marząca o domu z piękną kuchnią, o rodzinie. Jednak "bała się przyznać sama przed sobą, że dzieci i wnuki, o których tak bardzo i z detalami marzyła, w rzeczywistości zupełnie nie mają obowiązku odwzajemnienia miłości. Śmieszne, okrągłe maluchy bawiące się na placyku nie stanowiły zabezpieczenia ani przed samotną starością ani prze śmiercią. Nie były funduszem emerytalnym, nie były wieloletnią, wciąż powiększaną inwestycją z dobrym oprocentowaniem. Były po prostu dziećmi - samymi przez się, do niczego niesłużącymi"... Smutne, prawda? Do bólu prawdziwe...

 To też o Lidoczce...


Jestem oszołomiona tą historią, złożonością postaci, obrazem Rosji.

Czasem trafiają się takie książki, które budzą w czytelniku emocje, o których on wcześniej nie miał pojęcia. Fikcyjne historie poruszają bardziej niż losy najbliższych.
"Kobiety Łazarza" to smutna historia, ale z optymistycznym zakończeniem. Pokazała mi, że ludzkie życie to swoista walka. Nic nie jest nam dane raz na zawsze - trzeba walczyć o szczęście, marzenia, powodzenie, a przede wszystkim o miłość. No,  może nie walczyć, ale  dbać, by nie zagubić się w podążaniu przed siebie, aby nie tracić czujności, strzec człowieczeństwa; by doceniać chwile,  gdy wszyscy kochani ludzie są razem przy stole.
 Niby to takie banalne, niby wszyscy o tym wiedzą, ale jak często o tym myślimy?
Dobrze, że sa takie książki, które prowokują do takich przemyśleń.


Marina Stepnova 
(czekam na kolejne książki)


Wszystkie cytaty, przed których przytoczeniem nie mogłam się oprzeć, pochodzą z omawianej książki.

wtorek, maja 13, 2014

A niech to Licho... sprzątnie, czyli o "Dożywociu" słów kilka



Gdy zaczynałam pisać swojego bloga, myślałam, że będzie to bardzo proste - usiąść raz na jakiś czas przy komputerze, coś napisać, opublikować i już! Jak bardzo się myliłam i jak byłam naiwna pokazały pierwsze tygodnie. Ile pracy wymaga tak zwana strona techniczna, to chyba wciąż do mnie nie dociera. A o promocji swoich wpisów to nawet nie wspomnę - ale to akurat mniej istotne... Na razie ważne dla mnie jest, by znaleźć czas na czytanie i blogowanie bez zaniedbywania obowiązków domowych. Cieszę się, że to co piszę,  podoba się moim znajomym, zaglądają, komentują (szkoda, że nie na blogu;)). Jeszcze bardziej cieszy mnie to, że moje córki czasem zaglądają - pochwalą, a ostatnio nawet chętniej zajmują się młodszym rodzeństwem, żeby mama mogła coś przeczytać lub napisać.

Początkująca blogerka często zagląda na blogi bardziej doświadczonych - dłużej obracających się w tzw. blogosferze (patrz na marginesie Z przyjemnością zaglądam). Prawie wszyscy poznali już twórczość Marty Kisiel, prawie wszyscy zachwycają się jej książkami, więc stwierdziłam, że muszę wyrobić sobie własną opinię.



Przeczytałam "Dożywocie"i już wiem, że chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.

Pierwsza myśl, która pojawiła się już po kilku stronach lektury -
 ta książka mogłaby być szkolną lekturą!

 Zamiast książek sprzed stuleci ("Zemsty", "Skąpca" czy "Świętoszka") można by zaserwować gimnazjalistom współczesną powieść, w której występuje komizm w najczystszej postaci i we wszystkch odmianach. Czytając, często uśmiechałam się pod nosem, czasem śmiałam się w głos aż  mąż pytał, co mi jest. Czytałam mu co ciekawsze fragmenty na głos i  razem się śmialiśmy. Tej książki raczej nie należy czytać w miejscach publicznych...:)
Gdybym mogła polecić tę  książkę uczniom - na pewno zorganizowałabym konkurs na wyszukiwanie nawiązań. Sama z przyjemnością przypominałam sobie klimat romantyzmu, bo  z Mickiewicza czy Byrona autorka czerpie pełnymi garściami. Z łatwością można odnaleźć też coś z Sienkiewicza, Leśmiana czy Konopnickiej. Wielbiciele twórczości Joanny Chmielewskiej też będą zadowoleni. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to ślepe kopiowanie dokonań mistrzów literatury - skojarzenia są niebanalne, zaskakujące okraszone współczesnymi epitetami. 
Uczniowie zawsze nudzą się podczas charakteryzowania bohaterów - myślę, że tu tego problemu by nie było. Główny bohater - dożywotnik Konrad ( od razu w klasie wybuchłaby dyskusja -  kto to jest...) wyprowadza się z miasta, by zamieszkać w starym domu gdzieś pośrodku niczego. Bardzo szybko przekonuje się, że nie będzie mieszkał sam. Opisywania lokatorów Lichotki to materiał na niejedną lekcje. Pomimo, że nie przepadam za fantastyką, to bohaterowie "Dożywocia" mogliby nawet zamieszkać u mnie w domu. Chętnie przygarnęłabym uwielbiające sprzątać Licho, a  za takiego Krakersa w piwnicy, który by mnie wyręczył w kuchni, oddałabym wszystkie oszczędności.  Różowego Rudolfa vel Rudolfę Valentino pokochałaby moja Gabrysia. Ciekawe, kto spodobałby się uczniom? 
Kolejna lekcja na pewno byłaby poświęcona sprawności językowej Marty Kisiel. 
 Każde zdanie, a nawet powiem więcej,  każde słowo jest dobrze przemyślane. Ostatnio zachwycałam się językiem Jacka Dehnela - jego język jest erudycyjny, wyszukany.  Język, jakim posługuje się Marta Kisiel, jest bogaty w niespotykane na co dzień wyrażenia, nie są to jednak zwroty niezrozumiałe - wprost przeciwnie! Bardzo często autorka korzysta z języka potocznego i codzienne słowa wplata z łatwością w wypowiedź stylizowaną na romantyczną. Fenomenem jest dla mnie forma czasowników w rodzaju nijakim: urosłoś, płakałoś, smuciłoś się...
Mała próbka:
 "..jesteś naszym dożywotnim opiekunem. Męczenie ciebie, nie tylko dniami, ale i nocami, żebyś nie sparciał do reszty i zachował żywość ciała i umysłu, to nasz moralny obowiązek."

Jednak, żeby nie było za słodko, muszę wspomnieć o minusach.
Język oczywiście bardzo sprawny, dowcip cięty, postaci niezwykle charakterystyczne, ale jak dla mnie było tego trochę za dużo. Gdy nawiązań, skojarzeń, językowych dowcipów jest tak dużo, to wręcz niemożliwym jest zauważenie wszystkich, wychwycenie niuansów... Pomimo, że czytanie zajęło mi kilka wieczorów, to i tak nie byłam w stanie wszystkiego zauważyć i należycie docenić.
Drugi minus, czy też minusik - fabuła. Książkę można by streścić w kilku zdaniach - odziedziczył, zamieszkał, denerwował się i pisał, pisał i oswajał się,... To taki subiektywny minusik, bo ja lubię, gdy coś się dzieje... Tu dużo działo się w sferze językowej, więc w sumie jestem ukontentowana:)
I ostatni minusik, jeszcze bardziej subiektywny - czasami było aż nazbyt niedorzecznie, aż nazbyt fantastycznie...



Reasumując - ocena bardzo dobra - alleluja! - 5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Polacy nie gęsi oraz Z półki

środa, kwietnia 30, 2014

"Córka żywiołu" w Kinsale


Natalia i Alicja - moje kochane córki - są w takim wieku, że czasem podbierają mi książki (kosmetyki lub inne drobiazgi czasami też), ale także ja pożyczam coś od nich.
 Od czasu do czasu napiszę coś o książkach, które czyta "moja  młodzież". 



Już jakiś czas temu przeczytałyśmy książkę "Córka żywiołu". Podobała nam się ta historia, z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze - akcja dzieje się w Irlandii, w miejscach, które są nam bardzo dobrze znane. Po drugie - to ciekawa historia, z ciekawymi bohaterami. Co prawda dla mnie wszystko było dość schematyczne, przewidywalne, ale nie męczące. Muszę przyznać, że nawet dość przyjemne - dobrze czasem przeczytać coś lekkiego, zabawnego.  Po trzecie - historię niezwykłych zdolności bohaterów oparto na jednym z celtyckich mitów, opowiadającym o boginie Danu. Zawsze interesowały mnie baśnie, mity, legendy, a od kilku lat próbuję zgłębiać mitologię celtycką. Ta książka mi ją w ciekawy sposób przybliżyła. 

Na półce u Natalii w pokoju czeka na mnie drugi tom serii - "Cień żywiołu". Z przyjemnością po nią sięgnę. 


W bogatych internetowych zasobach znalazłam wywiad z autorką, panią Leigh Fallon. Pozwoliłam sobie fragment skopiować. Zainteresowanych odsyłam do całego wywiadu 

"PB: Skąd w ogóle wziął się pomysł na książkę?

L.F.: Mieszkałam w Kinale, Co Cork przez pewien czas. Zainspirowało mnie to miasteczko, a tamtejsi ludzie naprawdę dali mi do myślenia. To naprawdę piękne. Spędzałam mnóstwo czasu, siedząc w samochodzie podczas, gdy moje dzieci uczęszczały na rożne zajęcia w miasteczku, a mój umysł zaczynał wymyślać inny świat. Gdy ziarno zostało zasiane, nie było odwrotu, to mnie pochłonęło.

PB: Czy tworząc „Córkę Żywiołu” czerpałaś z jakiś mitologii? W końcu okolice Wielkiej Bretanii i Irlandii kojarzą się z druidami i resztą istot wywodzących się od Celtów.

L.F..: Absolutnie! Irlandczycy są jak bohaterowie „Córki żywiołu”. Opisałam ich na podstawie własnej wiedzy o starożytnych, którzy zasiedlili Irlandię tysiące lat temu. Wróciły wspomnienia o szkolnych wycieczkach do różnych historycznych miejsc w Irlandii i użyłam ich, by wykreować świat w „Córce żywiołu”.

(...)

PB: Jak tradycja każe (a jak wiadomo trzeba jej podtrzymywać, bo to rzecz święta), powiedz nam proszę, z czym bądź kim kojarzy ci się POLSKA?

L.F.: Z bardzo przyjaznymi ludźmi. Sądzę, że Polacy są bardzo podobni do Irlandczyków, może dlatego tak wielu z nich mieszka w Irlandii i dlatego dogadujemy się tak dobrze. Poza samymi ludźmi, na pewno niesamowita historia Polski oraz piękne widoki. I oczywiście polska Wódka!" 



 

Leigh Fallon w Kinsale



 I ja w Kinsale :)

Gdyby Megan Rosenberg nie była postacią fikcyjną, spacerowałaby po tych uliczkach...
Kinsale to urokliwe, kolorowe  miasteczko - mnóstwo restauracji, galerii, pubów z muzyką na żywo.




Moja ulubiona kawiarenka


Najbardziej charakterystyczny punkt Kinsale


Marina

Pozostaje mi już tylko zaprosić do Kinsale:)

Moja ocena - 4/6 ( według moich córek 5/6)
Książka przeczytana w ramach wyzwania Z półki



wtorek, kwietnia 29, 2014

Ku uciesze, pod rozwagę - "Balzakiana"

Młody,  przystojny mężczyzna, ale jakiś niedzisiejszy - może z dwudziestolecia międzywojennego? Co to za poza? Kto tak się jeszcze ubiera? Co ma oznaczać to spojrzenie? A jaką funkcję w tej stylizacji pełnią kaczuszki? To pan Jacek Dehnel. Bardzo wyrazista i  oryginalna  postać na polskiej scenie literackiej. Ma opinię współczesnego dandysa - chadza po Warszawie z laską, w surducie, w cylindrze. W wywiadzie , który przeprowadził z nim Maciej Topolski powiedział, że to ironia. To wiele wyjaśnia...

Jacek Dehnel (zdjęcie z okładki książki tegoż -  "Fotoplastikon")


 „Jacek Dehnel – pisarz (ostatnio wydał powieść Saturn), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi Tajny Detektyw, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny”

Tyle można dowiedzieć się z rubryki Kawiarnia Literacka tygodnika Polityka, do której Dehnel pisuje. Ale wpisując nazwisko tego pisarza do wyszukiwarki, można znaleźć niesamowite informacje - A to że pedał, że Żyd, że może Niemiec.  Nagrody (a ma ich kilka na swoim koncie np. Paszport Polityki, Nagroda Kościelskich...)  na pewno ma dzięki mafii ( pewnie gejowskiej) lub łapówkom, a może znajomościom...


Miałam ostatnio ogromną przyjemność poznać kolejną z jego książek - "Balzakianę". Sam autor o tej książce, zbudowanej z czterech minipowieści  mówi m.in.: "Starałem się, by dialog z wielkim cyklem powieściowym francuskiego pisarza za każdym razem przybrał inną postać". Zainteresowanych odsyłam też do nagrania  - tu rozmowa z pisarzem.


Przyznaję się, że nie znam twórczości Balzaka na tyle, by zauważyć wszystkie aluzje, ukryte cytaty i nawiązania. Jednak ani postać francuskiego mistrza literatury oraz nawiązania do jego twórczości w "Balzakianie"  nie są głównym motywem, więc po tę pozycję bez obaw mogą sięgnąć także ci, którzy z Balzakiem nie mieli żadnej styczności. Zresztą, uważam, że o wiele ciekawszym zajęciem jest zachwycanie się stworzonymi przez Jacka Dehnela historiami i postaciami,  a przede wszystkim językiem, którym się posłużył niż badania teoretycznoliterackie. "Lalę" tego pisarza czytałam już jakiś czas temu, ale do dziś pamiętam, że byłam pod dużym wrażeniem wykorzystanej polszczyzny. W obu książkach autor odkrywa przed czytelnikiem język polski, pokazuje jego piękno, wieloznaczność, bogactwo, zawiłość. Wirtuoz słowa! Dodatkowym atutem jest humor i ironia. Będę musiała częściej polecać tego autora znajomym, którzy narzekają, że zapominają, jak się mówi po polsku (lub z zupełną obojętnością posługują się pongliszem - o zgrozo!)

                     
O czym jest "Balzakiana"? Fabuła opowiadań nie należy do zbytnio wyszukanych czy skomplikowanych. Aż chciałoby się powiedzieć - to historie z życia wzięte. Bo czyż trudno w naszym społeczeństwie o dorobkiewiczów, którym marzy się, by ich córki bogato wyszły za mąż? Czy nie znajdziemy w naszym otoczeniu jakiejś cioci, starej panny, która pragnie czuć się potrzebna i kochana?
Nie zapytam czy są, zapytam - ilu jest mężczyzn niezdecydowanych,  rozdartych między dwoma czy trzema kobietami?  I po czwarte - kobieta przechodząca na emeryturę - czy ma prawo marzyć, próbować czegoś nowego ?
Ale w tych prostych historiach każdy szczegół jest istotny, przemyślany; każdy bohater prawdziwy, dynamiczny. Każde opowiadanie porusza, coś uświadamia, pokazuje, żadne nie pozostawia czytelnika w obojętności.

Jak dla  mnie - majstersztyk!  - 6/6



Książka przeczytana w ramach wyzwań:

 

Zdjęcia pochodzą z blogów Kurtula.blogspot.com i literackie-skarby.blogspot.com





środa, kwietnia 23, 2014

Anielskie klimaty ("Anielski kokon" Karolina Wilczyńska)

Na facebooku znalazłam ciekawą akcję. Pani Karolina Wilczyńska swoją powieść "Anielski kokon" wysłała w świat. Zgłosiłam się i dość szybko książkę dostałam do przeczytania.



Książka ma piękną, subtelną okładkę, jednak nie należy do najprostszych. Dlaczego? Trudno jednoznacznie orzec, czy jest to baśń, czy powieść fantastyczna, czy może psychologiczna. Nie będę się zajmować jej klasyfikacją - to nieistotne; będę o niej długo pamiętać:  jest wzruszająca, nostalgiczna, przejmująca, prowokująca.



Bohaterką jest Olga - piękna, młoda i inteligentna kobieta, która otacza się aniołkami. "Wszędzie je miała -  na obrazkach, naczyniach,  nawet na pościeli".  Z aniołkami i przygarniętym  kundelkiem było jej dobrze. Z wiecznie niezadowoloną matką, wymagającą ciągłego wysiłku pracą w korporacji  i narzeczonym przypominającym rekina - niekoniecznie. Pewnego dnia dostaje mail:

"ZOSTAŁAŚ WYBRANA, BY STAĆ SIĘ ANIOŁEM"

Jak zareagować na taką wiadomość? Większość, by nawet nie otworzyła tego maila. Potraktowalibyśmy go jako spam. Olga pomyślała, że to głupi żart - przecież wszyscy wiedzieli o jej pasji. Jednak nadawcą okazuje się tajemniczy Ananke (według mitologii Ananke to bogini przeznaczenia, uosobienie konieczności). Dziewczyna zaczyna coraz bardziej myśleć o swoim anielskim powołaniu. Uzmysławia sobie jałowość i bylejakość swojego życia. Zaczyna zauważać wszechobecne maski, gęby, pupy... Ananke obdarza ją wielkim darem - widzi ludzi takimi jakimi są. 
Jej rozważania i przemyślenia prowokują czytelnika do wielu pytań.
 Czym jest normalność? Czy umiem zajrzeć w głąb siebie? Czy umiem rozpoznać, co jest istotne? Czy jestem dobrym człowiekiem? Jak wyglądają moje relacje z innymi ludźmi - czy umiem, czy chcę zobaczyć w nich dobro? Czy umiem powiedzieć "nie", gdy widzę zło? ... 
Czytając o tym, co spotyka Olgę, zastanawiałam się, czy czytam o tym, co niepoznawalne, pozazmysłowe, czy też o budzącej się schizofrenii. Trudno rozstrzygnąć, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna fantazja - wszystko jest bardzo prawdopodobne, tak realne, że we mnie budziło się pragnienie spotkania z aniołem...

" Przez prawie trzydzieści lat tkwiłam w kokonie, który otrzymałam, nie prosząc o niego, i który, nieswiadoma prawdy, budowałam wokół siebie sama i przy pomocy innych - matki, nauczycieli, znajomych. Dopiero Ananke (...)  pomógł mi zrozumieć, że jedyną naprawdę żyjącą częścią mnie są myśli i uczucia, a reszta to jedynie maszyneria, której zmuszona jestem używać, bo inaczej nie będę istnieć dla innych." 
"Zrozumiała, o co toczy się gra; o ludzkie dusze, o to, żeby o nich nie zapomniano. A ona została wybrana, żeby przypominać. Uświadomić ludziom, że mogą trwać wiecznie, że ciało jest im dane tylko na pewien czas, że to nie prezent, ale niewola."


Bardzo podobała mi się postać Filipa - młodego sąsiada Olgi. Chłopaka w kapturze na głowie, budzącego postrach osiedla, jednak bardzo wrażliwego i zagubionego. Został  wplątany w anielską historię przez przypadek, ale jego wątek rozwija się bardzo ciekawie.
Postać pani Stanisławy przypomniała mi czasy mieszkania w bloku. Jej irytująca ciekawość przypomniała mi kilku sąsiadów...

Książka Karoliny Wilczyńskiej bardzo mi się podobała, wiele uświadomiła. Lekka narracja; nieszablonowa fabuła; ciekawi bohaterowie; intrygujący temat, no i przesłanie. Niejednoznaczne zakończenie sprawia, że o bohaterce myśli się długo po odłożeniu książki na półkę. 

 I o to chyba chodzi w literaturze, by wzbudzała emocje...
We mnie wzbudziła - dziękuję pani Karolino.
Moja ocena 5,5/6


Ja też uwielbiam aniołki...Wierzę w Anioły, w ich opiekę... 

Książka przeczytana w ramach wyzwań Z półki i Polacy nie gęsi

 


Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Anielski kokon", Warszawa 2013

czwartek, kwietnia 17, 2014

Jak zdobyć zamek ? ("Zdobywam zamek" Dodie Smith)

Czy tak mieszkała Cassandra? Czy zamek, który zamieszkiwała z rodziną był choć odrobinę podobny do tych, które można zobaczyć w Irlandii? Czytając książkę Dodie Smith  "Zdobywam zamek" moja wyobraźnia podsuwała mi różne obrazy. Przypominałam sobie między innymi zamki,  które mogę oglądać w pobliżu:


Cork


Blarney - zamek ze słynnym kamieniem elokwencji i przepięknym ogrodem


Kinsale

 Nie dalej jak wczoraj byłam z dziećmi na placu zabaw w Kilbrittain; tam też jest zamek, którego część jest przystosowana do mieszkania:...






Na początek garść faktów:

- autorka jest Dorothy Gladys "Dodie" Smith, autorka między innymi książki "101 dalmatyńczyków";

- powieść ukazała się w 1948 roku w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie;

- w Anglii miała 28 oficjalnych wydań  książkowych oraz 9 w postaci audiobooka;

- była wystawiana w teatrze, doczekała się ekranizacji (polecam film "Nie oddam zamku" z 2003 roku); na jej podstawie powstał też musical;

- książka zajęła 82 miejsce w głosowaniu na „100 ulubionych powieści narodowych” w ankiecie czytelniczej The Big Read z 2003, zorganizowanej przez BBC;

- znalazła się wśród 1001 książek dla dzieci i młodzieży, które trzeba przeczytać w opracowaniu 1001 Children’s Book You Must Read Before You Grow Up, obejmującym wartościową literaturę światową dla młodszych czytelników;

- polskie wydanie ukazało się w 65 lat po premierze - dopiero...



O czym jest ta książka? 
O pewnej rodzinie, która wynajmuje mieszkanie w zamku. O pewnej nietypowej rodzinie, która mieszka w zamku, który chyba już nie pamięta czasów swojej świetności. O rodzinie składającej się z pięciu osób: ojca - pisarza, autora jednej książki, dość ekscentrycznego jegomościa; jego drugiej żony, byłej modelki - Topaz; Rose, najstarszej z trójki rodzeństwa; Cassandry - siedemnastoletnej dziewczyny,  która pisze pamiętnik (i to własnie z niego wszystkiego się dowiadujemy) oraz syna Thomasa. W zamku mieszka też Stephen - syn dawnej służacej oraz Abelard i Heloiza, czyli kot i pies. 
Jak się mieszka na tym zamku?
Chyba niezbyt dobrze - jest zimno, nie ma praktycznie żadnych mebli, lokatorzy nawet nie bardzo mają co jeść...Aż do dnia, gdy na zamku zjawiają się dwaj przystojni goście z Ameryki, którzy swoim przybyciem nieźle "namieszają"...
Akcja dzieje się w latach 30-tych dwudziestego wieku, gdzieś w hrabstwie Sussex.
Co mi się w tej książce podobało najbardziej - klimat, nastrój, atmosfera... Niesamowite. W wielu recenzjach można znaleźć uwagi o podobieństwach do "Ani z Zielonego Wzgórza", do "Błękitnego zamku", czy do "Dumy i uprzedzenia" - owszem, ja również je zauważam, ale książkę Dodie Smith odebrałam inaczej. Może przez to, że bardziej współczesna; może właśnie przez bogactwo nawiązań...
Bardzo podobały mi się opisy przyrody: kwiatów, zapachów.
Muszę na jeszcze jedną rzecz zwrócić uwagę - język. Piękny, niezwykle plastyczny;  nieco staroświecki, a przez to - użyję określenia - uroczy. I ten angielski humor...

" Zrobię przerwę i zajrzę w najskrytsze zakamarki swojej duszy...

Badałam ją przez pełne pięć minut"  

Słowami Cassandry kończę peany na cześć tej książki - ocena oczywista- 6/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania  Z półki



środa, marca 26, 2014

Jego siostra mieszka na kominku

Siostra głównego bohatera, a jednocześnie dziesięcioletniego narratora, zginęła w zamachu bombowym. Straszna tragedia, niewyobrażalny ból dla rodziny, jednak pomimo rozpaczy życie toczy się dalej...


Jednak jak żyć po  takiej tragedii?
Książka Annabel Pitcher jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Tylko próbą, bo nie pokazuje dobrego rozwiązania...

Na kominku stoi urna z prochami Rose. Ojciec nie umie pogodzić się z odejściem córki, nie umie się z nią pożegnać. Zapomina o dwójce pozostałych dzieci, popada w alkoholizm, oskarża o tragedię żonę, która odchodzi ze swoim terapeutą. Ojciec z dziećmi - trójką...i kotem - wyprowadza się z Londynu. Chcę rozpocząć nowy etap życia.
Nie chcę opowiadać całej fabuły. Nie chcę opisywać tego, co spotkało Jamiego, bo tak ma na imię główny bohater. Chcę za to powiedzieć, że jest to jedna z książek, która zostaje z czytelnikiem na zawsze. Wzbudza ogromne emocje - już dawno tak nie płakałam przy lekturze... ( Chyba ostatnio po książce Emmy Donoghue "Pokój", gdzie narratorem też jest chłopiec)... Jest  to pozycja, o której nie bardzo wiadomo co pisać - ją trzeba odczuć, przeżyć...
To piękna książka o relacji między bratem i siostrą, którzy są zdani tylko na siebie;  o trudnej przyjaźni Jamiego i Sunyi - muzełmanki; Jest to też książka  o tym, czego potrzebuje dziecko, jak ono postrzega świat dorosłych i jego problemy.
To bardzo wartościowa książka. Polecam!
Moja ocena 6/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Z półki