Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytanie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, maja 26, 2014

Mamą być

     Kiedyś ktoś mi powiedział, że przede wszystkim jestem matką, potem żoną, a dopiero potem kobietą. Ten wniosek wysnuł znajomy, który obserwował mnie na jednej z imprez, na której byłam z dziećmi. Wtedy te słowa sprawiły mi przyjemność, poczułam się dumną matką. Dziś zastanawiam się, czy te zdanie naprawdę do mnie pasuje.
Potrzeby moich najbliższych były,są i będą dla mnie najważniejsze. Moim największym marzeniem jest ich szczęście, ich zdrowie, ich pomyślność - swoje marzenia i plany odsuwam na dalszy plan. Nie - poprawka - odsuwałam.

Od jakiegoś czasu zdarza mi się zawalczyć o siebie. Pozwalam sobie na myślenie o własnym rozwoju, o spełnianiu swoich zachcianek... Pokazuję  dzieciom, że ich mama to nie tylko kura domowa,  to kobieta, która ma jakiś pomysł  na życie. Uważam, że dzieci więcej skorzystają, gdy pokażę im, że nie jestem na każde zawołanie. Gdy sprowokuję sytuacje, gdy będą musiały wykazać się samodzielnością i zaradnością. Zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem. Na samym początku trudno było mi znaleźć czas w ciągu dnia, by włączyć komputer - coś poczytać czy napisać. Ale dość szybko maluchy zrozumiały, że mama pracuje i nie wolno przeszkadzać. Oczywiście staram się mieć je wtedy na oku  - ich zabawki są w pobliżu mojego biurka... Ale - teoretycznie - to mój czas.



Trudno jest być mamą czwórki  dzieci. Trudno jest być jednocześnie mamą nastolatek i małych szkrabów. Trudno znaleźć złoty środek. Jeszcze trudniej wpisać własne potrzeby między potrzeby dzieci, męża, czy też domowe obowiązki, ale przy odrobinie wysiłku - udaje się. Powinnam być bardziej zmęczona, bo wzięłam więcej na siebie, dodałam sobie pracy, ale jest inaczej. Realizacja marzen odstresowuje mnie.
Jak już pisałam, swoją pasję do czytania realizuję zawsze kosztem czegoś. A to zaniedbuję sprzątanie, a to na obiad wymyślam tylko szybką i prostą zapiekankę, a to pozwolę dzieciom obejrzeć  jakąś kreskówkę, by doczytać ciekawy rozdział. Jednak stwierdziłam, że muszę, by zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Myślę, że stwierdzę oczywistość pisząc, że im szczęśliwsza mama, tym szczęśliwsze dzieci..
I chyba to samo mogę podpowiedzieć każdej mamie - znajdźcie czas dla siebie drogie Panie!


Droga Mamo, dziękuję Ci, że pokazałaś mi jak byś silną. 


sobota, maja 03, 2014

"Wielkie nadzieje" na Pacyfiku, a także nad Atlantykiem ("Pan Pip" Lloyd Jones)


"Chciałabym jednak, żebyście wiedzieli jedno. Historie mają do wykonania określoną robotę. Nie mogą leżeć bezczynnie, jak leniwe psy. Muszą Was czegoś nauczyć."


Czego nauczyła mnie ta historia? Czego nauczyły mnie wspomnienia młodej kobiety piszącej pracę doktorską o sierotach w literaturze Karola Dickensa? Czemuż ta kobieta zarzuciła pracę nad doktoratem i zajęła się opisywaniem przeżyć z dzieciństwa? 
Matylda - bohaterka i narratorka - wraca pamięcią do czasu, gdy miała 13 lat, gdy mieszkała wraz z matką na jednej z Wysp  Salomona. Wspomina swój dom, rówieśników, sąsiadów, swoją szkołę i pana Wattsa - ostatniego białego człowieka w ich wiosce (reszta uciekła z obawy przed wojną). Człowiek ten podejmuje się roli nauczyciela, a ponieważ nie ma żadnych kwalifikacji, po prostu czyta dzieciom swoją ulubioną książkę - "Wielkie nadzieje" Karola Dickensa.


                                  

I tu mogę odpowiedzieć na jedno z powyższych pytań - ta piękna historia, zdawałoby się bardzo egzotyczna - pokazała mi przede wszystkim jak wielką moc ma literatura, albo szerzej - jak wielką moc mają słowa. Ta książka to wielka pochwała czytania; to opowieść o tym, jak świat fikcji miesza się ze światem realnym, jak świat fikcji kształtuje realny świat; że jeden bez drugiego nie może istnieć. 
To także apoteoza mocy opowieści, która skupia ludzi, wycisza, sprawia, że zapomina się o wszystkim...

O czym jeszcze jest ta historia? 
O tym, jak mieszka się na wyspie pozbawionej prądu, dostaw żywności, lekarstw, komunikacji z cywilizacją; jak żyje się w ciągłym strachu - realia te poznajemy z perspektywy trzynastolatki. Lęk przez rebeliantami czy żołnierzami pozwala pokonać oczekiwanie na spotkanie z panem Pipem, czyli bohaterem "Wielkich nadziei". Matylda w literackim bohaterze odnajduje przyjaciela. Zauważa wiele podobieństw między swoimi przeżyciami a  losem bohatera dziewiętnastowiecznej powieści. 
Po raz kolejny zauważyłam, że historie przeczytane przed wielu laty żyją w naszej pamięci, ale żyją swoim życiem - bardzo wiele z nich ucieka...  "Wielkie nadzieje" czytałam jeszcze na studiach, pamiętam, że zrobiły na mnie duże wrażenie, ale teraz bardzo chciałabym do nich wrócić, by odnaleźć w nich to, co urzekło pana Wattsa i Matyldę. Mam ochotę na powrót do dziewiętnastowiecznego Londynu, do powolnej lektury...


Jako polonistka muszę zatrzymać się przy postaci pana Wattsa jako nauczyciela. Był bez doświadczenia, bez odpowiednich szkoleń czy kursów, ale miał w sobie coś, co  wzbudzało szacunek nawet w ludziach, którzy mieli inne poglądy niż on. Bez znajomości metodyki wykorzystał zjawisko intertekstualności; prowadził lekcje z tekstem. Gdy jedyny egzemplarz książki spłonął, zaproponował uczniom odtworzenie jej. Młodzi ludzie całymi dniami przypominali sobie to, co spotkało Pipa, co on powiedział, co myślał, co czuł.  Nie mysleli o tym, że nie mają domów, łóżek, że mogą zginąć - ważne było, by odbudować świat w ich wyobraźni - tego nikt im nie odbierze. Tego nauczył ich pan Watts. Ciekawa jestem, jak dzisiejsi uczniowie zareagowaliby na takie lekcje; jak trzeba byłoby ich aktywizować, by chciało im się skupić na tekście z XIX wieku. 

O czym jeszcze jest ta książka?
O tolerancji - o tym, że "niektóre sfery życia nie muszą być identyczne u wszystkich". O lęku przed nieznanym. O agresji, przemocy, okrucieństwie - ale nie znajdziecie w niej opisów wojny domowej, zamieszek czy walk. Autor jednym zdaniem potrafił stworzyć w mojej wyobraźni obrazy,  które wywoływały taki ból i smutek, że chciało się płakać.  O miłości - i to w różnych odcieniach. I zasadach - o tym, że "być człowiekiem, to znaczy być istotą moralną - i to przez cały czas. Nie można sobie zrobić przerwy, kiedy nam akurat pasuje". 
A przede wszystkim - o nadziei. 


Lloyd Jones 

Mam  wielką nadzieję - ze każdy w życiu odnajdzie książkę, która będzie dla niego tak ważna jak "Wielkie nadzieje" dla Matyldy i pana Wattsa

Ocena - 6+/6

Cytaty pochodzą z omawianej książki





środa, kwietnia 02, 2014

Goście, goście

Ledwo zaczęła blogować, a już przerwy sobie robi...

Niestety, lub stety, tak się złożyło, że nie miałam czasu myśleć o pisaniu - moja Ala miała bierzmowanie i  ta okazja stała się pretekstem, by odwiedzili nas goście z Polski.
Gdy mieszka się na drugim krańcu Europy, takie odwiedziny są niemalże świętem. Był mój tata, byli moi teście - wizyta teściowej była niespodzianką:) Nie widzieliśmy się z nimi od prawie roku... Najbardziej wizytę dziadków przeżywały najmniejsze szkraby - trudny los zaserwowałam swoim dzieciom - dzieciństwo bez dziadków...
Przy okazji tych odwiedzin Gabi miała okazję poznać lepiej dziadków, babcię; połączyć imiona, o których słyszała z twarzami. To smutne, że muszę swojemu trzyletniemu synkowi mówić - "Nie bój się, ten pan to twój dziadek..."
Jednak te kilka dni z rodziną po raz kolejny uzmysłowiło mi pewien fakt - z dziadkami w domu było dobrze, wesoło, głośno; dziadkowie zajęli się dziećmi, pomogli, ale pamiętam czas, gdy mieszkaliśmy z teściami w jednym domu... Nie chcę do tego wracać!

Ta wizyta sprowokowała mnie też do pewnych przemyśleń - czym jest dla mnie czytanie? Czym zbieranie książek ?

Minione dni były dla mnie bardzo męczące - miałam w domu dziewięć osób... Jednak nieważne, jak byłabym zmęczona, to nie potrafię odmówić sobie chociaż kilku chwil z książką - to są dla mnie niezwykle cenne momenty, możliwość oderwania się od rzeczywistości. I chociaż czasami jedną książkę czytam przez dwa tygodnie, to nie jest dla mnie problem. Nie czytam dla kogoś, nie czytam, by pobić jakiś rekord w ilości przeczytanych książek. Nawet, gdy w moim domu jest tylko sześć osób, nie czytam więcej niż jedną czy dwie książki tygodniowo. Dlaczego? By mi nie spowszedniały, aby mieć czas na refleksję, przemyślenia, oddech. Gdy odkładam książkę, nie mogę od razu sięgnąć po następną - lubię te chwile, gdy książka już zamknięta, a jej bohaterowie ciągle ze mną są...

Jednocześnie wiem, że każda z lektur coś wnosi do mojego życia, w jakiś sposób na mnie wpływa, coś mi pokazuje, coś uzmysławia, coś przypomina, do czegoś prowokuje.. Czytanie jest dla mnie nie tylko mile spędzonym czasem, nie tylko rozrywką. Czasem specjalnie powoli czytam, by smakować, delektować się każdym słowem lub historią. Czegoś innego szukam w tzw. babskich czytadłach, czego innego w kryminałach, biografiach, czy w klasyce.... Grunt to chcieć czytać, chcieć szukać. Dlatego też to moje blogowanie. Traktuje jak jak formę pamiętnika - piszę o kolejnych przeczytanych książkach, nawet tych słabszych, bo uważam, że osiągnęłam już pewną czytelniczą dojrzałość i mogę się krytycznie wypowiedzieć, gdy coś mi się nie podoba. Mam nadzieję, że nigdy o żadnej książce nie napiszę, że czytanie jej było straconym czasem... W każdej spróbuję znaleźć coś wartościowego, nawet tę najsłabszą spróbuję porównać z inną i może te porównanie będzie cenne...?

Dlatego też ciągle pojawiają się u mnie nowe książki - one są obietnicą przeżycia czegoś nowego, zapowiedzią odwiedzin nowego miejsca, poznania nowych ludzi... Dlatego też nie potafię się żadnej z książek pozbyć -traktuje je jak przyjaciół, a niektóre jak członków rodziny.. Dlatego ciągle ulegam pokusie zamawiania kolejnych - poszerzam grono znajomych...:)

W ten oto sposób odreagowałam wizytę rodzinki - napisałam o czytaniu:) Bardzo chciałabym skupiać się na aktualnie czytanej książce, przeżywać ją, smakować, ciekawie o niej napisać...
Nigdy nie dorównam blogerom, u których codziennie można znaleźć nową recenzję...



Może napiszecie mi w komentarzu, czym jest dla was czytanie? 
Pozdrawiam:)