środa, grudnia 30, 2015

Oby spełniło nam się więcej niż siedem życzeń

Za oknem szaleje Frank. Szósty w tym roku potężny huragan. Gdy mieszka się niemalże na wybrzeżu Atlantyku, należy się tym martwić. Podwórko musi być uprzątnięte, samochód ustawiony w bezpiecznym miejscu, zapas węgla do kominka poczyniony. Należy obserwować też oceaniczne pływy, bo gdy ulewa połączy się z przypływem, drogi będą nieprzejezdne. Ale najgorszy w tym wszystkim jest wiatr - gwałtowny, nieprzyjemny, głośny. Nie lubię takiego wiatru, boję się go - widziałam, co potrafi zrobić. A na pewno nie daje spać.
I mniej więcej tym tematem zaczynało się każde okołoświąteczne spotkanie ze znajomymi. Depresyjna irlandzka pogoda męczy już wszystkich. Za każdym razem wracamy do domu zmoknięci. Brakuje nam słońca. Brat, który zdecydował się spędzić święta ze mną i z moją rodziną miał tak straszny lot, że bał się, czy w ogóle wyląduje. Turbulencje potrafią przerazić. Podziwiam pilotów, którzy opanowują wielkie samoloty przy takiej pogodzie.


czwartek, grudnia 24, 2015

Wesołych świąt!

Życzenia zewsząd płyną. To dobrze. Bo to piękny czas. Życzliwości, bliskości, radości - i oby było nam świątecznie jak najdłużej. Niech będzie nam ciepło na sercu i lekko na duszy (i żołądku) Emotikon wink 
Życzę wszystkim pięknych, błogosławionych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia.

wtorek, grudnia 08, 2015

Wyimki z Ziomeckiego

Nie chcę, by te zdania mi uciekły. Chciałabym do nich wracać. Chciałabym, by zachęciły Was do sięgnięcia po rewelacyjną powieść Mariusza Ziomeckiego "Mr Pebble i Gruda"



"Co ja tu robię - daleko od nich? W obcym kraju, którego problemy nie są moimi problemami, a który wbrew obietnicom, nie chroni... Czuje przyplyw tęsknoty za szorstką wesołością mojego rodzeństwa, bezpiecznym gwarem rodziny. I za poczuciem ciepła, jakie daje bliskość znajomych kątów. Wreszcie za doliną tamtej rzeki, moim matecznikiem, prawdziwym punktem zero naszego wszechświata."

"Emigranci są nielogiczni. Opuszczają rodzinny kraj, bo nie potrafią w  nim dalej żyć, ale w nowym miejscu irytuje ich wszystko, co jest inne."

"U progu dorosłości, gdy uwalniamy się od rygorów rodzinnego domu, wolność uderza do głowy jak musujące wino. Bawimy się wtedy z energią, jakiej nie mamy nigdy potem, a przyjaźnie dają nam nowe poczucie bezpieczeństwa. To niewzruszona wiara, że na naszych przyjaciół możemy liczyć zawsze i że zrobią dla nas wszystko bez zadawania pytań i podzielą się z nami ostatnią kromką chleba, daje nam odwagę do ostatecznego opuszczenia świata dzieciństwa i rodziców."


Totalnie - "Mr Pebble i Gruda" Mariusza Ziomeckiego

Na długo zostanie ze mną ta historia. Długo będę myśleć o rodzinie Kamyków, w końcu poznawałam ich prawie miesiąc. W końcu odsłaniali swoje rodzinne tajemnice przez prawie tysiąc stron.  To nieprzeciętna rodzina. Nie da się ich zapomnieć. Słuchałam opowieści Jana Kamyka - głównego bohatera i narratora. Poznałam jego syna, chłopca z zespołem sawanta, rodzeństwo, rodziców, przyjaciół, a przede wszystkim żonę - Mariettę.  Pomimo tego, że na pierwszych stronach powieści dowiedziałam się, że nie żyje, to jest ona postacią zaborczą, obecną w pamięci nie tylko jej męża.
Ale po kolei - książka Mariusza Ziomeckiego "Mr Pebble  i Gruda" jest dobra jak scenariusz najlepszych hollywoodzkich produkcji - najpierw trzesięnie ziemi, a raczej skok kobiety z dachu, a potem jest tylko mocniej. Ciekawiej. Jak w dobrym wysokobudżetowym filmie bohaterów dużo - wszyscy charakterni, nieprzeciętni. Miejsc akcji też dużo - jest nawet międzykontynentalnie.
Jan Kamyk to poeta, który opuścił Polskę w 1985 roku  po tym, jak jego żona popełniła samobójstwo. Wyjechał z kraju, który go zawiódł. Był na tyle rozczarowany, że zmienił nazwisko, nie chciał  nawet utrzymywać kontaktów z rodziną. Nie chciał wracać. Ale przeszłość go odnajduje. I następuje wielki come back.


czwartek, listopada 19, 2015

Czas zwolnić

Prowadzenie bloga to ciekawa sprawa. To moja przestrzeń, moje pisanie, moja mobilizacja i samokontrola. Jestem z tym sama - ja decyduję co, kiedy, jak. Ma to oczywiście swoje plusy. Żadnego przymusu, żadnych deadlinów, rygorów.  Ale decydując się na bloga, przestrzeń mniej lub bardziej publiczną, muszę pamiętać, by spełniać jakieś ogólne zasady. To co piszę, nie może być zbyt prywatne, bo raz, że nikogo to nie interesuje, a przynajmniej nie powinno, a dwa, iż ekshibicjonizm nie jest wskazany. Od intymnych wyznań są skrzętnie ukrywane kartki pamiętnika. Ale z drugiej strony patrząc, nie chcę pisać wyłącznie o książkach. A tym bardziej nie chcę pisać bezosobowo tylko o treści ostatnio przeczytanych - aby dowiedzieć się, o czym jest książka, wystarczy wejść na stronę jakiejkolwiek księgarni. Chcę pisać o swoich odczuciach, a one są uwarunkowane tym, co akurat się u mnie dzieje. I tu napiszę, czemu tak rzadko publikuję -  przygniata mnie codzienność. Natura kobieca jest bardzo skomplikowana. Narzekam na brak czasu, nadmiar obowiązków, rutynę, a jednocześnie odczuwam potrzebę wrażeń, wymyślam sobie nowe zadania, podejmuje się kolejnych wyzwań. Bywam tym zmęczona... Nie tłumaczę się. Nie muszę. Ale to jest właśnie to, co zajmuje moje myśli.


środa, października 28, 2015

Bez granic - kilka słów o Festiwalu Literatury Kobiet w Siedlcach (i nie tylko)

Podróż przez Europę sprawia, że bardzo zmienia się perspektywa. Samolotem z Polski do Irlandii leci się zaledwie trzy godziny. Samochodem podróż trwa ponad 30 godzin. Dużo można zobaczyć, o wielu kwestiach można w międzyczasie porozmawiać z mężem (posprzeczać też się można - ale i na pogodzenie też czas się znajdzie) lub przesłuchać ze dwa audiobooki.
Czas na promie nieco się dłuży, ale można pospacerować, pójść śladami Oscara Wilde'a - płynęliśmy promem noszącym imię tego irlandzkiego poety. Wyjść na górny pokład, popatrzeć na wodę, na horyzont; poczytać.
Okazuje się, że Polska wcale nie jest tak daleko... Jednak wystarczająco, by z dystansem patrzeć na to, co się dzieje w kraju. Na tyle daleko, by podróż odchorować, by odczuwać różnicę czasu, klimatu. O światopoglądowych i kulturowych odmiennościach nawet nie wspomnę,
Wybraliśmy termin październikowy z kilku powodów. Dla mnie najważniejszym był Festiwal w Siedlcach, na którym bardzo chciałam być przede wszystkim ze względu na Kasię Hordyniec, która zaprosiła mnie do grona jurorek polonijnych, i która kierowała pracą tego niezbyt licznego zespołu. Kochani - o Kasi będzie głośno, bowiem za wiosnę w kwietniu wychodzi jej książka  To bedzie bestseller!


niedziela, października 04, 2015

Obowiązkowo, gdy się tęskni. "Kochana moja. Rozmowa przez ocean" Małgorzata Kalicińska i Barbara Grabowska


Podobno, żeby zrozumieć własny świat, najpierw trzeba zanurzyć się w obcym. Chyba coś w tym jest, bo z  niemalże maniakalnym uporem wchodzę w kolejne fikcyjne, literackie światy, by wracać do swojego. W każdej książce szukam czegoś dla siebie, o sobie. Świat przedstawiony daje tylko namiastkę takiego zanurzenia - jakże cenna to namiastka:)  Jednak czasem trafia się na książki, które powstają na podstawie prawdziwych doświadczeń i przeżyć. Pozwalają bardziej poznać świat czyichś emocji, a przez to uważniej przyjrzeć się swoim.
Ostatnio czytałam książkę Małgorzaty Kalicińskiej i Barbary Grabowskiej "Kochana moja. Rozmowa przez ocean". I od razu muszę zaznaczyć, że słowo rozmowa jest tu kluczowe. To nie jest powieść, tu nie ma fabuły, akcji. Są dwie narratorki - dwie rozmówczynie. Dziesiątki maili. Matka i córka. Dwie kobiety, którym przyszło żyć  z dala od siebie. Dzieli je tysiące kilometrów, ale ich myśli wciąż krążą wokół siebie. Gdy Małgorzata budzi się w swoim domu, gdzieś na mazowieckiej wsi, Basia w swoim mieszkaniu w Sydney szykuje się do snu. Jeszcze tylko wysyła mamie e-mail: „Wiesz, mamo, nauczyłaś mnie, że dom to jednak dom. Miejsce, gdzie nawet jeśli przyjadę w środku nocy, ty wyjdziesz w szlafroku i nalejesz mi talerz zupy. Wariatka jesteś, zmieniasz się jak kameleon, czasem trudno dotrzymać ci kroku. Ale tam, gdzie jesteś, jest dom. I zawsze będę za tym tęsknić”.

piątek, września 18, 2015

Po prostu bądż


O książkach Magdaleny Witkiewicz pisałam już wiele razy. Dlaczego? Krótka odpowiedź - bo je lubię. Bo Magdę lubię. Za co? Powodów jest wiele. Po pierwsze - tak Magda, jak i jej książki - są pozytywne, optymistyczne, ciepłe i szczere. Po drugie - nie są skomplikowane, zagmatwane, niejasne. Po trzecie są bliskie życiu. Magda dotyka w swoich książkach tego, z czym na co dzień stykają się kobiety. Pisze o  kobiecych problemach, troskach, radościach, marzeniach. Pisze bez ozdobników, rozbudowanych metafor - wszystko jest takie lekkie i  naturalne. Sama jest świetną, życzliwą, pełną energii i pomysłów kobietą, która fantastycznie odnalazła się w roli pisarki. Zaangażowana w stu procentach, bo jak inaczej określić kogoś, kto w trakcie rozmowy nagle się zawiesza i pyta: "Czy myślisz, że o tym mogłabym napisać? Czy taki tytuł się spodoba?" A za chwilę słysząc jakąś opowieść, wykrzykuje - "Muszę o tym napisać!" Pozytywna, kochana wariatka - mam nadzieję, że się na mnie za te słowa nie obrazi. 

czwartek, września 17, 2015

Zacząć od nowa - "Jeszcze raz, Nataszo" Karoliny Wilczyńskiej


Można by powiedzieć,  że jest to historia jednego grilla. Znaczy jednego wieczoru przy ogniu rozpalonym na grillu. Przy oczyszczającym ogniu.
To historia pewnego związku.
Historia jak ze starego kina, gdzie za slajdem z tekstem szedł obraz. Tu punktem wyjścia jest zdjęcie, a potem są wspomnienia. Są też przemyślenia, bowiem Natasza - tytułowa bohaterka książki Karoliny Wilczyńskiej "Jeszcze raz, Nataszo", dochodzi do wniosku, że zdjęcia, które przedstawiają najważniejsze wydarzenia z jej życia  nie przedstawiają prawdy. Są odbiciami jej marzeń, złudzeń, naiwności i łatwowierności. To obraz iluzji, fikcji i pozorów. Długo trwało zanim się zorientowała, że wpadła w pułapkę.
"(...) zaspokajania czyichś oczekiwań. Albo nawet, żeby było bardziej skomplikowanie, moich wyobrażeń o czyichś oczekiwaniach. Dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę z błędnego koła, w które wpakowałam się z własnej woli."



wtorek, września 08, 2015

Obłędnie! "Lot nisko nad ziemią" Ałbeny Grabowskiej

Zakładając blog, postanowiłam sobie, że albo pisze po mojemu albo wcale. Miałam jedno ważne założenie - nie powielać tego, co już było, tego, czego wokół jest pełno.  Nie wbijać się w jakieś szablony (powiedziała ta, która korzysta z darmowego blogerra:P). Wyrażać własne zdanie. Nie chcę pisać krótkich streszczeń i pustych polecanek. Nie chcę u siebie pisać, że coś mi się podobało,  przeczytajcie koniecznie. Chciałabym, żeby każdy wpis  był zestawieniem mnie, mojej osobowości, tego, co mnie otacza i wrażeń po lekturze. Czemu o tym piszę? Bo czytam dużo recenzji. Czytam sporo książek i męczą mnie te podobne do sobie. W przypadku książki, o której chcę dziś napisać jest inaczej. Powieści Ałbeny Grabowskiej wyłamują się ze schematów. Ałbena pisze inaczej. Wyróżnia się stylem, sposobem obrazowania, portretowania. Wyróżnia ją wrażliwość, celność spostrzeżeń, psychologiczna głębia spojrzenia i piękny, plastyczny język.

Po mocnej "Lady M", zaskakującej historii "Coraz mniej olśnień" i fascynującej sadze o losach Winnych przyszła kolej na smutną opowieść o pewnej kobiecie.


piątek, sierpnia 28, 2015

Coś pozytywnego. "Mąż zastępczy" Joanny M. Chmielewskiej


 Jakiś czas temu pisałam o "Rosole z kury domowej", który smacznie podała Natasza Socha. Chwilę po lekturze tamtej książki w ręce wpadła mi powieść Joanny M. Chmielewskiej "Mąż zastępczy".  I znów było o rosole. Tylko tym razem z męskiej perspektywy. Bo głównego bohatera Piotra zostawiła żona. I musi sobie sam ten rosół ugotować. ale niekoniecznie wie jak. Żony nie może zapytać, więc dzwoni do mamusi. I po krótkich konsultacjach daje radę! Po tym, jak żona doprawiła mu rogi z jego szefem, rezygnuje z pracy i zakłada swoją firmę. Nazywa ją trochę kontrowersyjnie, co wspomnianą mamusię nieco martwi, ale on jest twardy. Reklamuje się, rozwiesza plakaty, podejmuje się kolejnych  zleceń. I okazuje się, że jako  mąż zastępczy sprawdza się wyśmienicie, taka ot złota rączka.
Opowiadam tylko zarys fabuły książki Joanny M. Chmielewskiej, bo ona nie jest najistotniejsza. Ta historia naprawdę poprawia humor. Poza tym, że jest zabawna, to przede wszystkim jest pozytywna. Takie określenie pojawiało się w mojej głowie za każdym razem, gdy Piotrowi udawało się komuś pomóc, rozwiązać jakiś problem, coś naprawić.


piątek, sierpnia 21, 2015

Błądziłam, czasem błądzę... "Zabłądziłam" Agnieszki Olejnik

Tyle planów, pomysłów, zaczętych postów, przeczytanych książek. Czasu też trochę, ale brakuje podstawowych elementów. Chęci. Energii. No może siły też trochę brak. I tak ten stan sobie trwa. Miesiąc prawie nie mogę się zmobilizować... Ale dość folgowania sobie!

Na ile to możliwe korzystam z wakacji.  Staram się wykorzystywać każdą chwilę, gdy świeci słońce - rzucam każdą pracę, gdy jest pogodnie. Wychodzę z domu. Tylko, że moje wakacje od roku szkolnego różnią się tym, iż teraz dzieci są  w domu non stop...  Że trzeba im organizować czas, zapewniać atrakcje, zawozić, przywozić, itp.
Ale nic to.  Według irlandzkiego kalendarza już jesień. Czuć ją. Za chwilę wrzesień. Obowiązków będzie więcej, ale inaczej się rozłożą. Wykroję dla siebie chwilę w ciągu dnia. Mam nadzieję...

Boleśnie odczuwam brak słońca. Oj, nie ma go w tym roku tyle, ile bym potrzebowała. Brakuje mi go. Wcale kości nie wygrzałam. Nie opaliłam się. Nie naładowałam akumulatorów. Gdy nie ma słońca w październiku czy listopadzie to jest to jakoś zrozumiałe. Ale żeby nie było w lipcu, sierpniu?! Granda! Tegoroczne lato w Irlandii jest fatalne. Pogodnych, ciepłych dni - jak na lekarstwo. Przekłada się to na mój nastrój. Ciągle czuję się zmęczona, przygnębiona. Tutejsi lekarze i farmaceuci zalecają spożywanie witaminy d. Problem ma rozwiązać słońce w kapsułce, ale mnie ono chyba nie pomaga.


sobota, lipca 25, 2015

Polski głos na irlandzkiej paradzie (Skibbereen 24.07.2015)

(źródło)
Kto w Polsce słyszał o miejscowości Skibbereen w Irlandii, kto słyszał o jakimś Jeremiahu O"Donovan Rossa? Ja usłyszałam o nim kilka dni temu. Był to irlandzki patriota walczący o wolność dla swojego kraju. Z jego biografii wynika, że angażował się w różne przedsięwzięcia mające pomóc Irlandczykom wyzwolić się spod angielskiej niewoli. W swoich działaniach pamiętał też o Polakach. Prawdopodobnie wiedział, iż znaczenie jego poparcia dla naszych przodków jest niewielkie, ale pod hasłami wsparcia dla  Powstania Styczniowego mógł ukryć hasła czytelne dla Irlandczyków. Walczył o wolność naszą i własnego kraju. I tak miedzy innymi w marcu 1863 roku zorganizował pochód mający poprzeć polskie Powstanie Styczniowe. W nielegalnej manifestacji wzięło wtedy udział kilka tysięcy ludzi. Jeremiah wygłosił wtedy płomienną mowę, w której mówił o wolności dla Polaków, Irlandczyków, ale i dla wszystkich narodów.


piątek, lipca 24, 2015

Świetny przepis na "Rosół z kury domowej" wg Nataszy Sochy

Czy można całe życie poświęcić rodzinie? Cały czas zajmować się domem i bliskimi? Czy kobiecie wystarczy taki rodzaj spełnienia - uszczęśliwianie innych? Czy ona przy tym może być szczęśliwa? Na pewno są takie panie, dla których sensem życia jest ich dom i rodzina. W najnowszej książce Nataszy Sochy zatytułowanej jak rozdział z książki kucharskiej "Rosół z kury domowej" odpowiedź na te pytania jest zgoła inna. Kobieta i owszem może być panią domu, gospodynią, Housfrauen, housewife,  house manager - czesto to nawet idzie w parze z byciem Perfekcyjną Panią Domu. Może być nawet kurą domową, a nawet kwoką, ale musi czuć się przy tym doceniana, kochana, w jakiś sposób wynagradzana. Jeśli jej życie jest sprowadzone tylko do roli kury, to prowadzi do ukurzenia. I o tym procesie, a także o tym, czy da się coś z jego skutkami zrobić jest nowa książka Nataszy Sochy.
Treść przedstawię szybko wykorzystując zapowiedź wydawniczą:

Viktoria po rozwodzie ucieka na niemiecką wieś. Chce zatracić się w depresji, ale przypadkowo poznaje trzy różne kobiety, które łączy jedno – są nieszczęśliwymi kurami domowymi. Razem wpadają na niecodzienny pomysł: będą gotować topless i kręcić filmy z kuchennych przygód! Kurze pióra opadają, a w stłamszonych gospodyniach budzi się kobiecość i seksualność.


wtorek, lipca 14, 2015

Jak rodzi się uczucie? "Ja, judaszka" Ewy Bartkowskiej


Miarą dobrej książki jest liczba zaznaczonych fragmentów. Im więcej zdań chcę zapamiętać, im dłużej chcę o książce opowiadać posługując się cytatami, bazując na konkretnych zdaniach, tym chętniej książkę polecam, tym czulej ją traktuję. Tak było z książką "Ja, judaszka" Ewy Bartkowskiej - co chwile coś podkreślałam, zaznaczałam.
Lubię, gdy ktoś czule obchodzi sie z językiem, gdy opisy są bogate, oryginalne. Zaznaczony przeze mnie cytat nie musi odkrywać niczego nowego - dla mnie wystarczy brzmienie słów, ich połączenie.

- "(..) Liczby są jak słowa, musisz je uporzadkować, znaleźć odpowiednie i umieścić we właściwym miejscu - tłumaczył(...).
- No co ty mówisz! - oburzyłam się - Słowa są plastyczne, zmienne, kapryśne, umykają, żyją własnym życiem. A te twoje równania  są nudne, nie ma w nich miejsca na niespodziankę, tylko jeden wynik jest właściwy. Jak możesz porównywać nieprzewidywalność ze słupkami?"

Judaszka, bo tak o książce myślałam, mnie zafascynowała. Jest piękna. Jest inna.
Co najbardziej mi się podobało? Nazywanie uczuć, ich opisywanie. Pochylenie się nad rodzącym się uczuciem, nad procesem. Autorka pokazała wszystkie etapy bardzo szczegółowo.
Nie ma tu wielu wydarzeń. Widzałam zarzuty, że książka się rozczula, iż jest przegadana.
  Według mnie to skupienie się nad uczuciowością wrażliwej dziewczyny, kobiety, a tym bardziej nad wrażliwością mężczyzny było niezwykłe. Zaznaczałam sobie zdania, jak bohaterowie odkrywają w sobie nowe emocje.


piątek, lipca 10, 2015

Rysy, wady, niedoskonałości - "Skazy" Izabeli Żukowskiej

Muszę się przyznać, że  tę książkę brałam do ręki przez kilkanaście dni, ale nie dlatego, że była zła czy nudna. Nie. Wprost przeciwnie. "Skazy" Izabeli Żukowskiej to kawał dobrej polskiej literatury. Nie najłatwiejszej, ale dobrej.  Nie mogłam się zmobilizować, by usiąść i przeczytać. Łapałam po kilka stron. Myślałam, że do czytania i blogowania zmobilizują mnie wizualne zmiany na blogu, ale niestety ciągle brakuje mi energii. Potrzebuję urlopu. Potrzebuję odpoczynku od domu, dzieci, codziennej rutyny...
Znużenie - znużeniem, ale bez czytania przecież żyć się nie da. Gdy nie można uciec od rzeczywistości, dobrze, że choć na chwilę można zanurzyć się w fikcyjnym świecie. "Skazy" co prawda wymagały ode mnie zaangażowania i skupienia, ale było warto.
Fabuła sięga roku 1793. "Strach śmierdzi" - pierwsze zdanie wprowadza w mroczną atmosferę. Morderstwo - nad brzegiem Motławy, ginie kupiec Brandt. Ale nie ma dochodzenia. To nie kryminał. Na to, by dowiedzieć się, kim jest morderca, trzeba poczekać. Po chwili bowiem czytelnik  przenosi się do roku 2013, do Gdańska, gdzie na lotnisku spotyka kobietę, która przylatuje na pogrzeb matki.

czwartek, czerwca 25, 2015

O Tappim, czytelniczym kryzysie, a przede wszystkim o Irlandii


Nie zgadzam się! Nie podoba mi się to, ale muszę to po prostu przeczekać. Czytająca mama nie może czytać. Czytająca mama na razie czyta tylko dzieciom wieczorami, bo na zarzucenie tego zwyczaju dzieci nie pozwolą, a i ten rodzaj czytania ciągle jest niczym niezmąconą przyjemnością. Więc dzieciom  czytam. 

Od kilku dni na tapecie mamy Tappiego, którego poznałam dzięki Mariuszowi. Muszę o tym opowiedzieć - w Warszawie na targach poznałam wielu blogerów. Jednym z nich był właśnie Mariusz z bloga Książki w pajęczynie. Gdy poznał nazwę mojego bloga, zadał mi tylko jedno pytanie - "Tappiego zna?" Nie znałam, nie słyszałam, nawet nie kojarzyłam. Więc szybko poszperałam w internecie i już wiem. I już znam. Dzięki:) Dzieci są zachwycone, mnie też się podoba. Sympatyczny wiking Tappi i jego przyjaciele - mieszkańcy Szepczącego Lasu - wzbudzili w nas bardzo ciepłe uczucia. Krótkie mądre historie są akurat do czytania przed snem. Wiem, że na pewno wzbogacę biblioteczkę moich dzieci o kolejne książeczki Marcina Mortki o Tappim.

Ale ja przecież nie o tym chciałam. Chciałam się odrobinę pożalić, napisać o czytelniczej niemocy. Od kilku miesięcy bowiem czytam wyłącznie książki zgłoszone do Festiwalu Literatury Kobiecej - książki polskich autorek, książki adresowane do kobiet, książki o kobietach i ... chyba mam przesyt. Już dawno tak nie miałam, że wolę posprzątać,  film obejrzeć niż poczytać.  Już nawet stwierdziłam, że zrobię sobie przerwę, sięgnę po coś męskiego, krwistego, ale po prostu nie mogę. Muszę odpocząć, nabrać dystansu. Ten kryzys przełożył się trochę na to, że nie pisałam od trzech tygodni.
Drugim powodem mojego blogowego milczenia była wizyta  koleżanki z Polski. Chciałam jej pokazać, gdzie mieszkamy. Pokazać jej Irlandię, taką jaką ja pokochałam. Od klku lat niezmiennie uwielbiam jeździć po irlandzkich drogach. Wracać do ukochanych miejsc, odpoczywać na pustych plażach lub włóczyć się po irlandzkich górach. Pokażę Wam kilka zdjęć zrobionych przy okazji tych wycieczek oraz kilka filmików profesjonalistów zakochanych w Irlandii. Może ktoś się zdecyduje na wyprawę na Zieloną Wyspę? W razie gdybyście potrzebowali przewodnika po południowej Irlandii  - dajcie znać.


środa, czerwca 03, 2015

W podróży z książką, readerem i audiobookiem - "Idealne życie" K. Kołczewskiej, "Fartowny pech" O. Rudnickiej i "Złodziejka marzeń" A. Sakowicz

Pomiędzy Irlandią a Polską, gdzieś nad Europą, zaczęłam czytać "Idealne  życie" Katarzyny Kołczewskiej. Oczywiście w formie ebooka, bo do torebki zmieścił się tylko czytnik. O tym,  by do Polski wieźć jakiekolwiek książki nie było mowy. Zresztą - ja lubię korzystać z mojego Kindla. Jest lekki, poręczny, a jednocześnie bardzo pojemny - mogę przy sobie mieć kilkaset książek... Dodatkową jego zaletą jest podświetlany ekran - sprawdza się każdej nocy, gdy nie chcę nikogo budzić, nie włączam żadnej lampki. Od razu muszę zapewnić wątpiących, że w ogóle nie męczy oczu. Mam dość poważną wadę wzroku, ale wieczorami łatwiej mi czytać  z czytnika niż  papierowej książki, na której światło nierówno się rozkłada.


wtorek, maja 26, 2015

Spojrzenie na targi z perspektywy dwóch tysięcy kilometrów

Jedenaście dni w Polsce, jedenaście bardzo intensywnych dni. Spotkań z rodziną i przyjaciółmi. Emocji i wzruszeń. To czas zapatrzenia na to, czego w Irlandii nie ma. Na to, za czym tęsknię. Na bzy, konwalie, sosny, brzozy, wierzby... O twarzach bliskich nawet nie wspominam. Dla wielu z Was być może jest to tani sentymentalizm, ale dla mnie te pejzaże, słodkie obrazki, zapachy są bardzo cenne. Nimi karmię swoją duszę. Taki ze mnie wrażliwiec, któremu wystarczy np. widoczek człowieka z polską książką w ręku, by się wzruszyć. A ludzi czytających widziałam wielu, więc wiecie... Nie mogę się pozbierać.
Nie będę zdawać relacji z całego wyjazdu. Kto ma ochotę może obejrzeć prezentację:
https://plus.google.com/108110845595188653718/stories/4bfcc847-4994-337e-a4c0-54dcb30f870d14d77ed915a?authkey=COnt0t3045i1ugE

Rok temu śledziłam w internecie informacje o targach, czytałam relacje i marzyłam, żeby to zobaczyć, poczuć. I kolejne marzenie się spełniło. Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi - trzeba marzyć, trzeba tym marzeniom pomagać. Spełniają się.
Hanna Krall, Magdalena Zawadzka, Remigiusz Grzela i Marcin Szczygielski

piątek, maja 08, 2015

Na psa urok! - "Szeptucha" Iwony Menzel

Myślami jestem już w Polsce. Walizki spakowane, odprawa zrobiona, pomimo że do wylotu zostały jeszcze dwa dni. Jestem podekscytowana, przejęta, ale moje emocje  w porównaniu z tym, co odczuwają moje dzieci, są mizerne. Dla nich to przygoda i  niespodzianka, wakacje, spotkanie z rodziną. Gabrysia odlicza dni, rysuje obrazki dla dziadków, wypytuje o swoich kuzynów w Polsce.


Mnie zostało spisać emocje po przeczytaniu kolejnej dobrej książki i mogę lecieć. Plan wizyty w Polsce mam bardzo napięty, więc na pewno nie będzie czasu, by pisać, ale po powrocie na pewno zrelacjonuję, gdzie byłam, kogo widziałam, a że będę też po raz pierwszy na targach książki w Warszawie, relacja z pewnością będzie obszerna.
Ale zanim o wyprawie do Polski, trochę o "Szeptusze" Iwony Menzel.

piątek, maja 01, 2015

Człowiek nie może być sam! - "Harpia" Danuty Noszczyńskiej


"- Czyli ... nie ma na świecie porządnych facetów?
- To oczywiste. I udowodnione naukowo.
- Czyżby? A według  jakiego naukowca, jeśli można spytać?
- Mnie.
- No tak... A kobiety? Jakie są?
- Takie same. Tylko, że chłop to strona nacierająca, a baba - strona nacierana. Ale mechanizmy są identyczne.
- Czyli?
- (...) Wszystko to durna gra pozorów, jedna wielka ściema. I tyle. (...) Żadna nauka miłości nigdy nie widziała. Tak samo jak duszy. Dlatego figa z makiem. Próżny trud! Ale pęd do podtrzymania gatunku, owszem, da się namacać.
- Cyniczna jesteś.
- Nie. Już ci mówiłam, życie mi tego dowiodło. Empirycznie."

Adela Dobrochna Topor. Tak nie może nazywać się banalna bohaterka. Tak nazywa się kobieta, która nie wierzy w miłość. Ta kobieta to  harpia. Zimna, zdystansowana, wyrachowana, i choć temu zaprzecza - cyniczna.
Od kilku lat jest sama, bo jej układy z mężczyznami trudno nazwać związkami. Sama mówi o tym tak: "Panowałam nad wszystkim i o ile dość często bywałam sama, samotna nie byłam na pewno. Wszystko, co się w moim życiu działo, było wynikiem m o i c h wyborów". Ktoś, kto tak zamyka się na innych, musiał bardzo cierpieć... Ada nałożyła na siebie twardy pancerz, który ma ją chronić przed kolejnym zranieniem - ona na to nie pozwoli. Jest niezależna - nie potrzebuje niczyjej pomocy, lekceważy wszelkie objawy sympatii, odpycha wyciągnięte rece. Pewna siebie - z wszystkim radzi sobie sama. Pełna życiowej odwagi, panująca nad emocjami. Wiedzie bardzo ustabilizowane życie - jest ustawiona - ma mieszkanie, dochodowy sklep z antykami,  galerię staroci.


czwartek, kwietnia 23, 2015

Co martwi czytającą mamę?

Kilka książek z półek Natalii i jej ukochane skrzypce
Co najbardziej martwi czytającą mamę? To, że jej dzieci nie czytają. A przynajmniej nie tyle, ile wymarzyłaby to sobie matka książkomaniaczka. Gdy przypominam  sobie siebie jako nastolatkę, widzę stosy książek z biblioteki, widzę światło do późna, widzę zeszyty, pamiętniki z notatkami i cytatami (muszę je sobie przywieźć z Polski, porównać swój gust sprzed lat z dzisiejszym). A co widzę teraz u moich córek ? Komputer i telefon... Starsze czytają ostatnio   tylko lektury z irlandzkiej  szkoły, ale tu muszę napisać o czymś, co mnie zadziwia, a nawet  szokuje.  W tutejszych gimnazjach  lektury czytane są na lekcji  przez nauczyciela  - na głos!   Jedna lub dwie na rok. Córeczki czytają... Takie oczytane.... Najstarsza w szkole średniej poznała "Zabić drozda", "Romea i Julię", "Kes" (Barry Hynes), "Wielkiego Gatsby'ego". Teraz czytają z panią na angielskim "Big Maggie" - dramat J.B.Keane. Lekturą młodszej w pierwszej klasie tutejszego gimnazjum jest "Wonder" ("Cud chłopak"- R.J.Palacio). Gdyby nie  polska szkoła, a przede wszystkim, gdyby nie matka, która o książkach ciągle gada, dziecięciu pod nos ciągle coś podtyka, to miałabym córy nieświadome wartości literatury.


wtorek, kwietnia 21, 2015

Ukryć się w niepamięci - "Kurort Amnezja" Anny Fryczkowskiej

Kolejna zgłoszona do festiwalu książka. "Kurort Amnezja" Anny Fryczkowskiej. Książka napisana przez kobietę. książka o kobietach, ale jakże inna od najprostszego skojarzenia z literaturą kobiecą, bowiem nie jest lekka, nie jest łatwa, nie jest też przyjemna.
Kurort to miejsce, które kojarzy się z wypoczynkiem, relaksem, spokojem; amnezja zaś to schorzenie, zanik pamięci, zamroczenie, zaćmienie. więc tytuł należy w ten sposób rozumieć - jest to książka o ukryciu się w niepamięci, schowaniu się w pustce. nieznajomości reguł życia, wyłączeniu  z rytmu życia. Kto się tam kryje? Dwie kobiety.
Marianna ma zaledwie dwa miesiące - tyle zna, tyle się nauczyła, tyle pamięta, gdyż właśnie przed dwoma miesiącami miała poważny wypadek.  Zginął w nim kierowca auta, którym jechała, a ona nawet nie wie, kim był. Jej świat zbudowany jest ze słów Marka, jej narzeczonego. A ten pokazuje jej niepełny obraz - wywozi ją nad morze, ukrywa niewygodne  fakty z jej życia,  każe oglądać seriale, a za rozmówczynie daje ciotki. Ciotki, które niewiele wiedzą o świecie. Marianna  żyje sobie niczym w anielskim kokonie, a jednocześnie jest zagubiona i zdesperowana.
Drugą kobietą jest Wanda - "kobieta jeż"-  kobieta z wieloma kolczykami, ze ściętymi krótko włosami, czarna wdowa. Robi niekorzystne wrażenie. Jest owładnięta obsesją zemsty. Jest samotna, pokaleczona, słaba i twarda jednocześnie. Łyka pastylki na emocje, marzy o tym, by zniknąć, zapomnieć. Jej życie to przedtem i nigdy. Przedtem był mąż, dom, praca. Nigdy tego już nie będzie miała - tak myśli - ma za to swoją prywatną sprawiedliwość. Próbuje odreagować stratę, odczuwa palącą potrzebę ucieczki od problemów, od wspomnień, którymi dławi się każdego dnia.

środa, kwietnia 15, 2015

"Bajka jest tam, gdzie nam dobrze" - "Długie lato w Magnolii" Grażyna Jeromin-Gałuszka

Są dni, że chciałabym uciec, zniknąć, zostawić wszystko za sobą. Nie martwić sie o kolejny dzień. Są takie chwile, że nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a nawet na nikogo patrzeć. Chyba każdy czasem tak ma... Nigdzie się nie wybieram - dobrze mi na moim zielonym wzgórzu, ale pobyt w fikcyjnym świecie stworzonym przez Grażynę Jeromin-Gałuszkę bardzo dobrze mi zrobił. Niedawno pisałam o "Magnolii", pamiętacie?  Znów spędziłam czas w tym bieszczadzkim pensjonacie. To miejsce idealne, dla tych którzy chcą się schować. Spokój i cisza nie są gwarantowane, atrakcje turystyczne też raczej  nie. Z najbardziej kulturalną obsługą też nie będziecie mieć do czynienia, jednak to miejsce ma w sobie jakąś magię przyciągającą przede wszystkim ludzi z problemami.

Warto sięgnąć po "Długie lato w Magnolii". Będę zachęcać! Zachwalać kuchnię właścicielki, bo choć ona sama bywa gderliwa i nieuprzejma, to gotuje pysznie - tak mówią wszyscy jej goście. Będę namawiać do zajęcia miejsca  w głównej sali i wsłuchania się w rozmowy kobiet, o których tu juz opowiadałam. Pamiętacie Czesię, Doris, Marlenę?


sobota, kwietnia 04, 2015

Wesołego Alleluja!

Dziś wyjątkowo, bo krótko. Wiosennie. Ciepło. Życzę Wam pięknych świąt. Zdrowych, spokojnych spędzonych tak jak lubicie - przy rodzinnym stole, z ciekawą książką czy aktywnie na spacerze bądź wycieczce. Cieszcie się, uśmiechajcie, radujcie! A Zmartwychwstały Chrystus niech obdarza Was wszelkimi łaskami! ALLELUJA!

piątek, marca 27, 2015

Selfie z Magdą, a raczej z Magdami


Wcześnie nauczyłam się czytać.  Jako dziecko robiłam małe książeczki i dzienniczki lektur. Byłam częstym gościem w szkolnej bibliotece, a potem w miejskiej. Od dziecka otaczałam się książkami. Zawsze chciałam poznać pisarza lub pisarkę. Poznać osobę, ale też poznać etapy twórczego procesu.  Podyskutować na temat konstrukcji wątków, itp. Trochę też z tego powodu poszłam na polonistykę - wiedziałam, że wokół mnie będą ludzie, którzy kochają czytać, pisać, ich pasją jest słowo. 
Jestem szczęściarą, bo moje marzenia się spełniają.  Poznaję pisarzy. Rozmawiam z autorami przeczytanych książek. Poznałam Magdę Witkiewicz. Mogę nawet powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy. Szybko przekonałam się, że to normalna kobieta. Odsuwam na chwilę jej pisanie na bok. To przede wszystkim świetna kobieta. Ciepła, wesoła, pozytywnie zakręcona. Jesteśmy w podobnym wieku. Ona ma dwoje dzieci, ja mam czwórkę. Ona mieszka w Polsce blisko morza, ja w Irlandii blisko oceanu.  Mamy podobne zainteresowania. Nieco inne poglądy. Trochę inny temperament. Magda bardzo lubi mówić, opowiadać, pisać, ma bardzo wyczulony słuch na ciekawe historie, zbiera je, a potem przerabia i podaje w formie literackiej. Chcecie ją poznać tak prywatnie? Zastanawialiście się czasem, jaką jest osobą? Wywiady są za krótkie? Sięgnijcie po "Selfie"!


środa, marca 25, 2015

Tami z Krainy Pięknych Koni

Dobre książki warto promować. O wartościowych lekturach warto pisać. Tym bardziej jeżeli chodzi o literaturę dla dzieci. Książki skierowane do młodego czytelnika powinny być szczególnie przemyślane. Mają kształtować świadomość, pobudzać wyobraźnię.  Mają szansę stać się furtką do świata literatury lub mogą być niestety tylko szeregiem stron do zaliczenia, jak to jest w przypadku co poniektórych lektur. Czemu niektóre pozycje z dzieciństwa zostają z nami na zawsze, stoją na półkach dorosłych czytelników? Ci wymieniają je w kanonie swoich ukochanych - jak np. "Małego Księcia" czy "Dzieci z Bullerbyn". Nie można tu zapomnieć o klasycznych  baśniach - braci Grimm czy H. Andersena. Jest coś fenomenalnego w książkach dla dzieci - wprowadzają w świat dziecięcej wyobraźni, fantazji; pozwalają się oderwać od dorosłości, dorosłych problemów; przywołują tęsknotę za światem jasnych zasad, wartości,  nieograniczonych możliwości. Kiedyś Anna Kamieńska powiedziała, że "baśń jest literaturą mędrców. O mądrości dziecka dobrze świadczy to, że potrafi ono baśń przeżyć i zrozumieć". Dorosły, chcąc wejść w baśniowy świat, musi odnaleźć w sobie dziecko. 

środa, marca 18, 2015

Patrykowe reminiscencje

Kończy się powoli tegoroczne najważniejsze irlandzkie święto. Podczas, gdy ja stukam w klawiaturę, w wielu pubach przelewa się ciemne piwo, względnie whiskey. Słychać muzykę, śpiewy, śmiech. Nie muszę tam być, żeby to wiedzieć. Wiem, jak Irlandczycy obchodzą swoje święto - na wesoło. Wiem też, że i  dla moich rodaków ten dzień jest okazją do zabawy. Zresztą - dziś chyba wszyscy po troszę czują się Irlandczykami - polecam artykuł z Newsweeka - może nie najświeższy, ale jak najbardziej aktualny.
Nie będę ponownie pisać o tradycji związanej z tym dniem - w zeszłym roku o tym pisałam tu. Świętowanie zaczęłam już wczoraj. W Kinsale przygotowano piękne widowisko światła i dźwięku. Po zmroku w porcie miała miejsce prezentacja pięknie oświetlonych łodzi - na jednej z nich przypłynął nawet św. Patryk :) Obejrzałam też fantastyczny pokaz sztucznych ogni - fajerwerki  wystrzeliwane z wyspy robiły na wszystkich duże wrażenie - zwłaszcza na moich najmłodszych dzieciach.


wtorek, marca 10, 2015

"Plecie się tak, plecie..." - "Stulecie winnych. Ci, którzy przeżyli" Ałbeny Grabowskiej-Grzyb


Chylę czoła przed znakomitą autorką - Ałbeną Grabowską-Grzyb, której książka "Stulecie winnych. Ci, którzy przeżyli" dosłownie wbiła mnie w fotel. Pomimo, że fabuła to nic nowego - życie rodziny na przełomie lat; w tle historia, o której też już dziesiątki razy pisano, to Stulecie wciąga,  wzrusza, fascynuje. Treść można streścić naprawdę krótko - losy rodziny Winnych od 1914 do 1939 roku. Można też nieco szerzej - losy bliżniaczek pozbawionych matki, ich samotnego ojca, silnej babci. jej męża - niezłomnego, choć niejednoznacznego.  Kuzynów. Sąsiadów. W zasadzie tyle. Ale nie chodzi o to - ile, ale jak. Ile uczuć, refleksji, dreszczy,  a nawet łez! Serce bije mocniej, czas ucieka niepostrzeżenie, strony się szybko przekłada, bo przed oczyma wyobraźni maluje się wspaniała historia - nieważne jak banalnie to zabrzmi - taka z życia wzięta...

czwartek, marca 05, 2015

"Nie ma matek idealnych" - "Maminsynek" Nataszy Sochy i trochę o "Macosze" tejże


Zawsze marzyłam o synku.  Już druga córka miała być chłopcem. Urodziny trzeciej dziewczynki odchorowałam, bo przecież chciałam chłopca... Gdy w końcu pojawił się wymarzony synek obiecałam sobie, że go nie zasłodzę. Ma być z niego facet - pewny siebie, twardy i czuły jednocześnie.
Żadnego z dzieci nie rozpieszczałam, nie rozczulałam się.
Jestem obok moich dzieci, ale stawiam na ich samodzielność. Obserwując  najstarszą córkę,  widzę, że to procentuje, więc mam nadzieję, że mój synek nie wyrośnie na maminsynka. Nie ma pewnego podręcznika,  jak być dobrym rodzicem. Nie ma jednej skutecznej metody, by dobrze wychować dzieci. Jest zdrowy rozsądek, jest intuicja, a przede wszystkim jest miłość. Kochający rodzic powinien wiedzieć, kiedy może wypuścić dziecko spod swoich skrzydeł.
Jak nie wpaść w mamusioholizm ostrzega nowa książka Nataszy Sochy "Maminsynek". Ostrzega w bardzo ciekawy, pełen ironii i humoru sposób.


środa, lutego 25, 2015

"Już nie będziesz motylku skrzydlaty..." "Motylek" Katarzyny Pużyńskiej

Kto potrącił zakonnicę i dlaczego? Czy mamy do czynienia z seryjnym zabójcą? Czy mieszkańcy Lipowa i okolicznych wsi mają się czym martwić? Czy było to morderstwo z premedytacją? Kto próbuje wpłynąć na bieg śledztwa? Na te i inne pytania musieli odpowiedzieć policjanci z posterunku w Lipowie, którym przyszło się zmierzyć z pierwszą w ich karierze tak poważną kryminalną zagadką. Czytając "Motylka" - debiutancką książkę Katarzyny Pużyńskiej, przypomniałam sobie, jak zaczytywałam się kryminałami Camilii Lackberg. Podobał mi się ich klimat - tajemnicze zbrodnie, przeszłość, która ma wpływ na terażniejszość, szeroko zakrojona warstwa obyczajowa. Prywatne życie policjantów oraz  mieszkańców małego miasteczka, gdzie każdy ma swoje sekrety, tajemnice. Przeczytałam wszystkie tomy. Wielokrotnie je pożyczałam i do dziś z sentymentem patrzę na nie - takie kryminały lubię. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi - lubię lekkie kryminały.


poniedziałek, lutego 09, 2015

"Dziś jest o wiele ładniej niż wczoraj" - "Magnolia" Grażyna Jeromin-Gałuszka


Tylko czekać aż zakwitną magnolie i inne kwiaty. Pomimo porannych przymrozków w powietrzu już czuć wiosnę. Uwielbiam ten czas w roku. Co prawda w Irlandii cały rok jest zielono, cały rok coś kwitnie, ale właśnie teraz, lada chwila, cała tutejsza roślinność ponownie będzie mnie oczarowywać... Nie znudzi mi się to nigdy.

Podobnie jak książki.  Wciąż mnie zadziwiają. Sięgam po kolejne, oczekując oczywiście ciekawej opowieści, nowych postaci, emocji i okazuje się, że wciąż mnie zaskakują. Ogromną zaletą książek jest to, że każdemu pokazują coś innego, każdy odnajdzie w nich coś dla siebie, każdy może w nich skrytykować coś innego... Dla mnie to magia! Wziąć w ręce zbiór zadrukowanych kartek -  gdyby nie okładki rozróżniające, to przecież tak  do siebie podobnych. Wejść w historię stworzoną przez kogoś całkiem obcego i  odkryć tyle dla siebie i o sobie... Oczyma wyobraźni przenieść się w zupełnie inne miejsce. Pomimo, że przeczytałam setki książek one naprawdę wciąż mnie zaskakują... I jak  nie czytać?!

Czasem trafiam na takie, które  rozkładają mnie na łopatki. Dobry Boże! Jak to dobrze, że są książki. Że są taakie książki. Takie zwyczajne, a tak poruszające. Nie dziwię się, że "Magnolia" została nagrodzona na ubiegłorocznym Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach. Grażyna Jeromin-Gałuszka zdobyła nagrodę pióra. Była też nominowana przez jurorki polonijne. Licząc na podobne wzruszenia i zaskoczenia, tym bardziej się cieszę, że będę mogła czytać książki zgłoszone do tegorocznego konkursu. Jestem zaszczycona tym wyróznieniem:)


Głównym bohaterem jest Filip - pilot. Właśnie traci pracę, chwilę później odchodzi od niego żona. Na dodatek okazuję się, że ma problemy z sercem. Zostawia wszystko za sobą. Wyjeżdza. bez planu, bez celu. Zatrzymuje się gdzieś w Bieszczadach, zdawałoby się na końcu swiata, na starej stacji, spotyka mężczyznę, który chce sprzedać pensjonat - Filip bez namysłu go kupuje... Banalnie? Ckliwie? Tylko do tego momentu. 

W Magnolii - bo tak nazywa się nowy nabytek, Filip poznaje kilka kobiet. I to one mnie zaskoczyły najbardziej. Czasem są irytujące, zrzędliwe. Cały czas gadają, przekomarzają się, dogryzają sobie, ale te ich trajkotanie, nadaje życiu Filipa sens. 

Gdzieś nad Osławą w Bieszczadach (zdjęcie znalezione na edupedia.pl)
Jakże ja się odnalazlam w tej wrażliwości bieszczadzkiej! Wokół wzgórza niczym te moje irlandzkie. Zapatrzenia na to, co codzienne, powtarzalne, a przecież tak wartościowe, bo najbliższe. 

Oysterhaven - ukochany zakatek Irlandii
Z przyjemnością przysłuchiwałam się rozmowom prowadzonym w pensjonacie. Wsłuchiwałam się w czasami gorzkie słowa Cześki, podziwiałam ją za ogarnianie całego pensjonatowego zamętu. Dumałam nad  jej świadomością przemijalności. Czekałam na wielki sekret umierającej babki. Zastanawiałam się, jaki sekret skrywa Marlena, która uciekła od chaosu miasta i jego bezsensownej gonitwy. Odnajdywała swoj spokój w filiżance kawy wypitej wśród znajomych, w prasie -niekoniecznie bieżącej. Pragnąca wytchnienia kobieta dzielnie angażowała się, gdy ktoś potrzebował pomocy. 
Któregoś dnia w pensjonacie zjawia się Doris i zapada w sen. Po kilku dniach wpada w trans tworzenia. Nie chce o sobie zbyt wiele mówić, a gdy w końcu zaczyna, wszystkich zaskakuje. Powiem tylko, że pieniądze nie są dla niej najważniejsze.  Wszystkim się zachwyca, nawet wyliniałym kundlem, którego nazywa  Absurdem.
Co pare dni w pensjonacie zjawia się Tuśka - pozornie beztroska nastolatka, która przychodząc po resztki dla psa, opowiada romantyczną historię sprzed lat. Ani słowem nie wspomina o rodzinnych problemach. 
Jest jeszcze Olga przywożąca warzywa. Wiecznie uśmiechnięta, pomimo trudnej sytuacji, z jaką na co dzień musi się zmagać. 
Gdzie w tym wszystkim  jest Filip? Trudno jest mu się odnaleźć w tym miejscu. Nie potrafi się zaangażować. Nieco zbyt póżno zaczyna doceniać to miejsce i te kobiety... Ale oczywiście, nie mogę Wam napisać dlaczego:)

Dworzec kolejowy w Cork - pusta stacja to ważne miejsce w "Magnolii" 
Wątki się mieszają, zaskakują, ale od tej opowieści bije przede wszystkim spokój i ciepło. Znalazłam humor, trochę wzruszeń, trochę groteski, garść życiowych mądrości umiejętnie wplecionych, sporo miłości, serdeczności i dobrej energii.  Bardzo mi się podobał język - dowcipny i oryginalny. Naturalny, a jednocześnie wyróżniający tę książkę spośród wielu innych. Wykorzystam opinię jednej z blogerek polonijnych,  Ani Kubicy - ta "książka ma fajnego twista". Aniu, Kasiu - dziękuję za rekomendację -"Magnolia" jest bardzo pozytywnie zakręcona. 
Pokazuje, jak ważne jest, by czerpać radość z każdej drobnej chwili i doceniać jej wartość. Idealnie wpisuje się w mój sposób myślenia, bowiem każdego dnia staram się zauważyć jego pozytywy, szukam ich. Każdym dniem się cieszę. Tego chciałabym nauczyć moje dzieci.
 "Magnolia" ta taka swojska apoteoza hasła carpe diem

Zakończenia nie zdradzę. Nie odbiorę Wam tej przyjemności albo inaczej - tych wzruszeń, tego zaskoczenia. Ale powiem tylko, że pada tam zdanie: "zostają tylko złudzenia" ...
A ja przecież "jedyne co mam,  to złudzenia..."



Pani Asiu - ta piosenka jest dla Pani:) Zawsze jest czas, by poszukać siebie!

środa, lutego 04, 2015

"Córeczka" Liliany Fabisińskiej - o pewnym "natężeniu świadomości"


1 lutego święta  Brygida podobno  przynosi wiosnę. Pierwsze jej  oznaki  są już  widoczne - kwitną krokusy, hiacynty, żonkile;  ptaki śpiewają coraz odważniej; dzień staje się coraz dłuższy.

W Irlandii na ten dzień  czeka się podobnie jak za oceanem na dzień świstaka. Tradycja nakazuje  w przeddzień  wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Zeszłoroczny słomiany krzyż św. Brygidy należy spalić, a u sufitu powiesić nowy. Czasem wywiesza się również części ubrania i wstążki, aby Brygida, wędrując po kraju, dotknęła ich i pobłogosławiła ich właścicielom na następny rok. Wstażek nie wywieszałam, ale pranie suszyło się na dworze:) A krzyż ze słomy mam, bo Alicja zrobiła w szkole. Św. Brygida Irlandzka jest patronką wyspy, zwaną celtycką Marią, patronuje także  pracy na roli,  nowemu życiu, poezji, odnowie i lecznictwu.

Nietypowa ta wiosna w tym roku - mroźna, a  nawet odrobinę śnieżna. Codziennie  rano, patrząc na białe hiacynty, muszę walczyć ze szronem na szybach auta. Wieczorami wciąż  trzeba palić w kominku,  co zresztą lubię bez względu na porę roku... 
Gdy dzieci idą spać, zagrzebuję się pod kocem i otaczam się tym, co sprawia, że odpoczywam -  kubek owocowej herbaty, książka i muzyka... Czytam  niemalże do czwartej nad ranem, w tle mając delikatne dźwięki ukochanych piosenek - ostatnio za sprawą "Córeczki" Liliany Fabisińskiej - Starego Dobrego Małżeństwa i Grzegorza Turnaua.

.

"Córeczkę" dostałam od Magdy Witkiewicz w formie pliku  pdf - prosiła, bym przeczytała książkę, która powstawała równolegle z jej "Pierwszą na liście"
Pierwsze  podobieństwo obu książek można zauważyć dość szybko - obie zaczynają się od niespodziewanej wizyty -  w drzwiach głównych bohaterek staje nastolatka.  Młode kobiety żądają wyjaśnień,  zmuszają do spojrzenia w przeszłość, do stawienia czoła wydarzeniom sprzed lat. Epizodycznie w "Córeczce" pojawia się nawet Ina - dziennikarka - bohaterka książki Magdy.
Styl - podobny. Równie dobry. Lekki, ale daleki od banalności. Bliski życiu, codzienności - wydarzenia i postacie prawdopodobne, dialogi naturalne. 
I najważniejsze - najnowsze książki Liliany Fabisińskiej i Magdaleny Witkiewicz  mają silny wydźwięk społeczny. Poruszają ważny i aktualny problem, mają szansę wywołać coś dobrego. Nie robią tego nachalnie - wprost przeciwnie - edukacyjne przesłanie odczytuje się niejako przy okazji. To przede wszystkim bardzo ciekawe, wzruszające historie kobiet, które muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest dla nich najważniejsze. To piękne opowieści o tym, że miłość niejedno ma imię.


Główną bohaterką jest Agata - pani psycholog, ekspertka od wychowywania dzieci, wielokrotnie pojawiająca się w rozmaitych mediach z głosem doradczym, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach z dziećmi, jak się z nimi komunikować. Jest mamą Filipa, żoną idealnego męża. Jest szczęśliwą, choć bardzo zapracowaną kobietą.  Wizyta Zuzy, dziwnie wyglądającej piętnastolatki, burzy jej spokój. 
Musi wrócić do wspomnień o romansie sprzed lat. Do wydarzeń jak z harlequina - niezwykłych, romantycznych, intensywnych, ale bardzo przy tym  prawdopodobnych. Okazuje się, że wykształcona i doświadczona kobieta także popełnia błędy. Przed laty przez kilka dni była mamą dla pewnej dziewczynki, która teraz potrzebuje jej pomocy. Tytułowa córeczka to  niejednoznaczna postać - jej tajemnice odkrywane są stopniowo.  Ta zbuntowana, i sprawiająca pozory silnej i niezależnej, dziewczyna, wciąż jest jeszcze dzieckiem -  samotnym i zagubionym. Żeby jej pomóc Agata musi przewartościować cały swój świat. 




Z czasów, gdy mieszkałam z braćmi pamiętam utwór, który bardzo pasuje do sytuacji, w której znalazła się Agata. Przez kilka dni w jej głowie przewijały się, niczym wersy hip hopowej piosenki zespołu Kaliber 44, słowa: "Plus i minus to jedyne, co słyszę; plus i minus, to jedyne, co widzę.." 
Tym, którzy nie słuchali hip hopu, wyjaśnię, że chodzi w niej o oczekwanie na wynik badania na obecność wirusa HIV. Agata musi zmierzyć się z podobnym lękiem. Dowiaduje się bowiem, że jej partner sprzed lat jest seropozytywny.


Nigdy nie można mieć pewności, że przeszłość do nas nie wróci w najbardziej zaskakującej postaci. Czasem okazuje się, iż decyzje podjęte lata wcześniej odbijają się rykoszetem na chwili obecnej. Książka potwierdza prawdę starą jak świat:  nie można się zarzekać, że nigdy, że na pewno... Życie lubi weryfikować naszą pewność siebie...

O tym, że wirus HIV wciąż budzi lęk, przekonałam się ostatnio, oglądając serial "Na Wspólnej".
Nie będę streszczać problemów serialowych postaci, ale akurat tego dnia, gdy kończyłam lekturę "Córeczki", Kamil i Zuza walczyli w sądzie o to, by wróciła do nich ich adopocyjna córeczka. Serialowa Zuza jest nosicielką wirusa. Wrażenie zrobiła na mnie scena przed sądem - krzyki, wyzwiska... Okazuje się, że wciąż trzeba pracować nad świadomością społeczną, walczyć z uprzedzeniami, ze stereotypami. Książka Liliany Fabisińskiej pokazuje, że test nie jest wyrokiem. Wyrokiem może być nieświadomość.
Podobała mi się bardzo scena w książce, pokazująca zakochanych wspólnie robiących test na HIV - ciekawa walentynkowa inicjatywa, prawda? 
Miałam robiony taki test w czasie ciąży. Pamiętam  napięcie związane z oczekiwaniem na wynik.  Gdzieś w podświadomości był lęk,  bo przecież tyle razy miałam pobieraną krew... Czysto irracjonalny lęk, ale potem była też ulga i zadowolenie, że wiem. 
Książki Liliany Fabisińskiej nie można nazwać przewidywalną  - wzrusza,  zaskakuje,  intryguje. I co najważniejsze -  każe zadać sobie pare pytań, pozostawia  w głowie ślad. 
Mam nadzieję, że Wam też się spodoba.
Polecam.

czwartek, stycznia 29, 2015

Czasem nie sposób ograniczyć się tylko do jednego świata - "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch

Tydzień z teściem, szwagierką i jej dwoma synami minął bardzo szybko. Najczęściej gotuję dla sześciu osób, tym razem musiałam dla dziesięciu... W domu nieco ciasno, gwarno, ale sympatycznie. Wymyślanie atrakcji dla gości, pokazywanie "naszego" skrawka Irlandii skutecznie pozbawiło mnie czasu na czytanie, a tym bardziej na blogowanie... Ale powoli wszystko wraca do normy.

Gdy przed wizytą gości zaczęłam pisać tego posta miałam zacząć od informacji, że zginął nam kot. Dni mijały mi na przygotowywaniu się do wizyty (wizytacji:))  oraz na poszukiwaniu kota. Wszyscy się o niego zamartwialiśmy - jest z nami od ponad czterech lat... Wychodzi czasami na zewnatrz;  zdarzało mu się nie wracać na noc, ale tym razem nie było go 4 dni... Nawet nie pomyśłałabym, ze można tak tęsknić za zwierzakiem. Kilka razy na dzień wyglądałam, czy może nie wraca. Córki przysyłały smsy, czy kot wrócił. Pierwsze pytanie męża po powrocie z pracy - czy jest kot? Wykonaliśmy kilka  telefonów do sąsiadów i okazało się, że jest! Zatrzymał się u nieco dalszych sąsiadów,  którzy mają kotkę... Z jednej strony radość,  że kot wrócił,  a z drugiej złość - jak mógł nam to zrobić, jak sąsiedzi mogli nas nie powiadomić... Ale to już nieistotne, jakkolwiek powiązane z książką, o której chcę Wam opowiedzieć.

Peter Grant -  główny bohater powieści Bena Aaranovitcha też miał zwierzaka - miał psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń... 

" - Rzucił pan czar na psa -  powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan ... czym właściwie?
- Czarodziejem.
 - Jak Harry Potter?
Nightingale westchnął.
- Nie, nie jak Harry Potter.
- A na czym polega różnica?
- Ja nie jestem postacią fikcyjną - odpowiedział Nightingale." (s. 48)

(źródło)
Pewnej styczniowej nocy w Londynie, przed kościołem św. Pawła w Covent Garden znaleziono ciało mężczyzny bez głowy. Oczywiście na miejscu zjawiła się policja, potwierdzono fakt zaistniałego przestępstwa, dokonano wstępnych czynności śledczych, a po kilku godzinach stwierdzono, że reszta pracy musi poczekać do świtu. Na miejscu zostało tylko kilku posterunkowych - ktoś przecież musiał przypilnować miejsca zdarzenia. Jednym z tych nieszczęśników był właśnie Peter Grant. Po kilkunastu minutach służby zaczepia go dziwnie wyglądający jegomość, który twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż ów jegomość był przezroczysty... 


Od tego zaczyna się fabuła powieści "Rzeki Londynu". Nie ma sensu uwzględniać prawdopodobienstwa zdarzeń. choć odsuwając na chwilę wyobraźnię autora i stworzony przez niego świat magii - wszystko jest logicznie, świetnie skonstruowane i misternie powiązane. Fabuła sięga do odległej historii ( nawet się nie domyślacie jak odległej...). Główny bohater  z zaskakującą łatwością przyjął do wiadomości istnienie świata magicznego. Co więcej -  odkrył u siebie niezwykłe zdolności czy też moce - wyczuwa magię nosem! Szybko okazuje się, że jest jej w Londynie całkiem dużo; okazuje się, iż zawsze była! Jest nawet specjalny oddział do badania spraw magicznych i przestępstw popełnionych z użyciem magii. Peter trafia pod skrzydła inspektora Nightingela. Czarodzieja. Dystyngowanego dżentelmena - elegancko ubranego pana w trudnym do określenia wieku, poruszającego się po mieście jaguarem.  
Zamieszkał w Szaleństwie  - oficjalnej siedzibie angielskiej magii od 1775 roku,  której założycielem był Isaac Newton.  Domem opiekowała się Molly  -  nieco dziwna "edwardiańska pokojówka". Jednak na mnie największe wrażenie zrobił opis bibliotek - liczba mnoga!!!

"W Szaleństwie znajdują się trzy biblioteki:  o istnieniu numeru jeden nie miałem wtedy pojęcia, numer dwa był biblioteką magiczną, gdzie trzymano traktaty poświęcone zaklęciom, forma i alchemii, wszystkie napisane po łacinie, dla mnie więc była to chińszczyzna, a biblioteka numer trzy, ogólna, znajdowała się na pierwszym piętrze obok czytelni. (...) W głównej bibliotece było tyle mahoniu, że można by nim zalesić całe dorzecze Amazonki. Na jednej ze ścian regały ciągnęły się pod sufit i do najwyższych półek sięgało się z drabiny, która przesuwała się po lśniących mosiężnych relingach. Rząd prześlicznych szafek z orzecha zawierał katalogi, najbliższy odpowiedni wyszukiwarki, jaki znajdował się w tej bibliotece. Poczułem woń starej tektury i stęchlizny, kiedy wysuwałem szufladki, i pocieszyła mnie myśl,  że Molly nie zapędziła się tak daleko, żeby regularnie je otwierać i sprzątać w środku." (s. 197)

Jako uczeń czarodzieja uczył się zasad rządzących magią, ale jako obywatel Londynu, a przede wszystkim policjant  nie mógł zapomnieć, że przez cały czas obowiązują go inne przepisy. Łączył je w specyficzny sposób...
Zresztą postać Petera Granta jest wielce osobliwa -  czarnoskóry młody posterunkowy. Może niezbyt ambitny, ale całkiem inteligentny, dociekliwy  młody mężczyzna, któremu często wszystko kojarzy się jednoznacznie.  Miał pracować gdzieś w zakurzonym biurze, pilnować papierków, ale spotkał ducha, potem czarodzieja, póżniej spersonifikowane bóstwa opiekujące się Tamizą, a na koniec pewnego rewenanta ... Trudno określić tego bohatera szablonowym!
Aaronowitch wykorzystał  dobrze znane miejsce. O Londynie każdy coś wie. Jego Londyn jest jednym z bohaterów - z przyjemnością czytałam o londyńczykach, londyńskim tempie życia, różnorodności dzielnic. Pisarz świetnie wymieszał współczesność z historią, legendami, wierzeniami. Jedna z finałowych scen, kiedy to Peter ściga głównego podejrzanego - rewelacyjna!!!

Podobał mi się styl - lekki, niewymuszony, pełen ironii i angielskiego humoru. Świetne dialogi, niesamowite sceny akcji, opisy miasta, aluzje do książek, filmów. Rozważania, dedukowanie i domniemywanie kto zabił - zostałam zaskoczona zakończeniem. Często lektura podsuwała mi skojarzenia z twórczością J.K. Rowling - tak magiczne, jak i topograficzne - przypominała mi się seria o Harrym, ale też o Cormoranie Strike'u.  By spróbować określić gatunek, posłużę się określeniem z książki - "tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia".


Tę piosenkę Peter miał ustawioną jako dzwonek telefonu. Tak samo jak książki fantastyczne nie należą do moich ulubionych, tak i ta muzyka niekoniecznie mi się podoba. Jednakże czasem dobrze jest wejść w fantastyczny świat, by inaczej patrzeć na realny. Czasami dobrze posłuchać takiej energetycznej muzyki, by potem z większą przyjemnością słuchać ukochanych smętów...

Książka "Rzeki Londynu" jest pierwszą w dwunastu przewidzianych do przeczytania w ramach wyzwania 12 książek na 2015. Cieszę się, że zdjęłam ją z półki i w końcu przeczytałam - czas spędzony z Peterem Grantem uważam za bardzo wartościowy. Ciekawa jestem, czy ktoś z Was czytał już tę książkę...

Na koniec krótki cytat:
"Jak cudownie byłoby po prostu olać wszelkie konsekwencje i pojść na całość. Czasem człowiek po prostu chce, żeby ten porąbany wszechświat wreszcie coś zauważył."  (s. 318)

Zapraszam na mój profil na facebooku oraz na instagram, gdzie jestem chyba zbyt często:)

Cytaty pochodzą z omawianej książki.

poniedziałek, stycznia 12, 2015

"Obraz upleciony z lodu i śniegu" - "Miasto z lodu" Małgorzata Warda


Od kilku lat nie chodziłam po śniegu. Mimo, że jestem zmarzluchem, to brakuje mi w Irlandii zimy. Chciałabym pobawić się z dziećmi w śnieżki, ulepić bałwana. Popatrzeć na ośnieżone drzewa, usłyszeć dźwięk skrzypiącego pod stopami śniegu i ... szybko wrócić do ciepłego domu.

Ta zimowa nostalgia sprowokowała mnie do sięgnięcia po książkę Małgorzaty Wardy "Miasto z lodu". Ostatnio duże wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie tej autorki w przeczytanym niedawno zbiorze "Cicha 5".
Jedno mogę powiedzieć od razu -  książka "Miasto z lodu" z pocztówkowym wyobrażeniem zimy nie ma nic wspólnego.  Chyba nikogo nie pozostawi obojętnym. Porusza. Mocno!
"Powieść zaczyna się od przysłowiowego "trzesięnia ziemi": turyści znajdują w górach nieprzytomną, wyziębioną dziewczynkę".  Te słowa otwierają pytania do dyskusji zamieszczone na końcu książki. Bosonoga nastolatka leżąca na śniegu - poruszający obraz, prawda?
Narratorką i bohaterką jest owa 13-letnia dziewczynka, czy może raczej powinnam napisać -  młoda kobieta. To książka o niej i jej matce Teresie zmagającej się z chorobą afektywną dwubiegunową. Matka z córką prawie się nie znają. Dziewczynką przez wiele lat zajmowała się babcia. Teresa często  przebywała w szpitalu.
"Znaleziono mnie rankiem następnego dnia, kiedy okolica pokryła się grubą warstwą śniegu"...
 Nieco irytowala mnie taka narracja. Owszem, przyznaję bardzo ciekawy pomysł, żeby głos oddać Agacie, 13-latce, ale ona nie mogła wszystkiego widzieć, o wszystkim wiedzieć, nie mogła znać myśli swojej matki. Swoje pokazała jakby mniej. Taka wiedza narratorki przywodziła na myśl to, że niestety ona jest bliska śmierci i tylko wtedy jest w stanie tyle wiedzieć. Ten sposób prowadzenia historii przypomniał mi książki "Nostalgia anioła" Alice Sebold i "Potem" Rosamund Lupton. Jednak nie chcę zbyt wiele porównywać, by nie zdradzić zakończenia. Opowieść nastolatki jest nieco chaotyczna - czasem opowiada o dzieciństwie swojej mamy, o jej młodości, o momentach nawrotu  choroby. Opowiada trochę o sobie i swoich uczuciach. Do tego dochodzą szczegóły pracy dziennikarzy. Ten chaos irytuje, ale też wzmacnia zrozumienie sytuacji Agaty - ta dziewczynka właśnie w takim świecie żyła. Nie mogła być pewna, jak następnego dnia będzie czuła się jej mama. Nastrój Teresy zmieniał się czasem szybciej niż w kalejdoskopie. Jednego dnia Agata była córką, następnego dnia zaś stawała się opiekunką własnej matki. 

Teresa, czując się lepiej, postanowiła w końcu zaopiekować się swoim dzieckiem. Zafundowała córce wycieczkę po całej Polsce - tysiące kilometrów, hotele, pensjonaty i w końcu nowe miejsce zamieszkania - w domu, który przeniknięty jest obecnością zmarłej niedawno właścicielki.  Wysłała do nowej szkoły. Znalazła pracę, w której musiała być czasem do późna. Wszystko by odbudować, a może stworzyć więź matki i córki.  Czytanie o tym, jak w tym wszystkim odnajdywała się Agata jest bolesne, przykre i niezwykle smutne. Jestem mamą trzynastolatki, wrażliwej dziewczyny, która bardzo przeżywa wszystkie problemy dnia codziennego. Nawet nie próbuję przykładać jej wrażliwości do sytuacji Agaty...


Jak ocenić Teresę - "czasem figlarną piękność, czasem kobietę o bladej cerze z podsinionymi oczami",  na ile można ją usprawiedliwić? Co tłumaczy jej choroba, a na co wpłynęły nierozsądne, pochopne decyzje? Jak przeszłość wpływa na jej teraźniejszość? Jak na jej zachowania działa miejsce, w kórym się osiedliły i ludzie, wśród których zamieszkały? 
"Miasto z lodu" pozwala odczuć zimno. Miałam wrażenie, że czytam o zmrożonych ludzkich odczuciach, o emocjonalnym chłodzie. Czemu? 
Wszystko dzieje się w małej społeczności rządzącej się swoimi prawami, gdzie "ludzie trzymają się razem, stoją ramię przy ramieniu tworząc ścisły mur i nie wpuszczają odmieńców". Teresa próbuje zapewnić córce normalne życie, ale wszystko okazuje się zbyt trudne, bowiem jest samotną matką, chorą kobietą, na dodatek szybko wplątującą się w romans ze swoim szefem.  W miasteczku szybko rodzą się plotki, pochopne i niesprawiedliwe osądy, które rykoszetem odbijają się na Agacie.  

Książka porusza wiele spraw - pokazuje, jak funkcjonuje szkoła i jej programy wychowawcze i profilaktyczne. Agata opowiada o relacjach między nastolatkami - akceptacji i odtrąceniu, o okrucieństwie i przemocy. Wiem, że młodzież pragnie tej akceptacji, wiele dla niej poświęca; wiem, jak boleśnie odczuwa jej brak... W relacji Agaty znalazłam potwierdzenie tego, co czasem opowiadają mi córki...  Koleżanki Agaty - Ida i Bernadetta - to postacie ilustrujące fakt, z którego dorośli nie zawsze zdają sobie sprawę - jak bardzo zimni potrafią być młodzi ludzie, że często nie radzą sobie z własnymi emocjami. 
W powieści "Miasto z lodu" sporo miejsca zajmują dziennikarze. Zwłaszcza jeden - Aleksander. Poznaje on Teresę i nie przyznając się do swojej tożsamości zawodowej towarzyszy jej w trudnych chwilach. Pokazuje, jak potężny wpływ mają media na opinię publiczną. Jak potrafią manipulować, 
Małgorzata Warda  porusza też sprawę ostatnio coraz bardziej wszechobecnego hejtowania, czy też może powinnam napisać -wyrażania nienawiści, czasami niczym nieuzasadnionej; atakowania, dręczenia, poniżania. Pełno tego w internecie - hejterzy wszystko wiedzą, każdego potrafią osądzić, wydać wyrok. Agresorzy, zawistnicy, nienawistnicy, osoby bezwględne...  Ale hejt - zawiść jest nie tylko w internecie - jest wszędzie.  Komu nie zdarzyło się kogoś zbyt szybko osądzić,  niech od razu zamknie tę stronę. Biję się w piersi - mnie się zdarzyło..., a najgorsze jest potem naprawienie sytuacji. Czasem się nie da... 
 "Miasto z lodu" to przede wszystkim powieść o matce i córce. O trudnej miłości czy też raczej o jej silnej potrzebie.  O próbach jej ratowania. 
 "Mama jednak zawsze powtarzała, że życie to nie tylko tragedia, ale właśnie te wszystkie małe rzeczy, które do niej prowadzą".  


Świetna, niejednoznaczna książka. Historia niczym z magazynu reporterów napisana w przekonujący sposób. Angażująca. Bulwersująca. Nie sposób jej szybko przeczytać, bo emocje nie pozwalają. Uwielbiam to w literaturze -  nie tylko słowa, nie tylko fikcyjna historia z fikcyjnymi bohaterami, ale właśnie  te wszystkie refleksje, które zostają, gdy zamykamy książkę.
Gorąco polecam!

Cytaty pochodzą z omawianej powieści.
Zapraszam do polubienia Czytającej mamy na facebooku:)