Prowadzenie bloga to ciekawa sprawa. To moja przestrzeń, moje pisanie, moja mobilizacja i samokontrola. Jestem z tym sama - ja decyduję co, kiedy, jak. Ma to oczywiście swoje plusy. Żadnego przymusu, żadnych deadlinów, rygorów. Ale decydując się na bloga, przestrzeń mniej lub bardziej publiczną, muszę pamiętać, by spełniać jakieś ogólne zasady. To co piszę, nie może być zbyt prywatne, bo raz, że nikogo to nie interesuje, a przynajmniej nie powinno, a dwa, iż ekshibicjonizm nie jest wskazany. Od intymnych wyznań są skrzętnie ukrywane kartki pamiętnika. Ale z drugiej strony patrząc, nie chcę pisać wyłącznie o książkach. A tym bardziej nie chcę pisać bezosobowo tylko o treści ostatnio przeczytanych - aby dowiedzieć się, o czym jest książka, wystarczy wejść na stronę jakiejkolwiek księgarni. Chcę pisać o swoich odczuciach, a one są uwarunkowane tym, co akurat się u mnie dzieje. I tu napiszę, czemu tak rzadko publikuję - przygniata mnie codzienność. Natura kobieca jest bardzo skomplikowana. Narzekam na brak czasu, nadmiar obowiązków, rutynę, a jednocześnie odczuwam potrzebę wrażeń, wymyślam sobie nowe zadania, podejmuje się kolejnych wyzwań. Bywam tym zmęczona... Nie tłumaczę się. Nie muszę. Ale to jest właśnie to, co zajmuje moje myśli.
Przyszło mi nawet do głowy, by po angielsku zniknąć z blogosfery; może nie kasować swojej pracy, ale po prostu już nie pisać. Przestraszyłam się trochę tego, że jestem obserwowana, oceniana, narażona na krytykę. Zaczęłam myśleć o tym, iż status bycia blogerem narzuca mi jakieś zobowiązania - powinnam regularnie polecać ciekawe książki, rzetelnie je recenzować. Po raz kolejny też zdałam sobie sprawę z tego, że zamiast tracić czas na pisanie, mogłabym sięgnąć po więcej książek, po prostu je czytać bez zastanawiania się, jak o nich opowiem. Boję się, że zaplanowałem sobie więcej niż mogę zrealizować. To dołuje. Chciałam skupić się na swojej rodzinie, pracy i pasji, jaką jest czytanie. Na owym smakowaniu słów, celebrowaniu wieczorów z książką. Ale nie mogę. Nie mogę i nie chcę. Juz nie chcę. Nakrzyczeli na mnie. Moi kochani przyjaciele - ludzie, którzy motywują, dopingują, sprawdzają, codziennie zaglądają i dzwonią, poganiają i przytulają. Czekają. Kochani - wy wiecie. Dziękuję <3
Pomysłów w głowie mam kilkanaście. Wiem, co chcę napisać, układam sobie całe zdania, ale gdy w końcu mogę włączyć komputer, usiąść do pisania, palce układam nad klawiaturą - pomysły wydają się banalne, nieciekawe.
Po powrocie z festiwalu mam przesyt książek, odpoczywałam od czytania. Teraz sięgnęłam po "męską" lekturę - ale czytam powoli. Bardzo powoli. Smakuję, delektuję się.
Wróciłam do Muminków - czytam dzieciom, a sobie zaznaczam fragmenty - przekonuję się po raz kolejny, jak ciekawa może być dla dorosłego dziecięca lektura. Muszę o tym kiedyś napisać:)
Czytanie książek powinno być czynnością świadomą. Czasem wymagającą wytrwałości i czasu, często odrywającą od codziennych obowiązków, ale przede wszystkim zajmującą. Nie można traktować czytania tak jak oglądania telewizji. A tymczasem, wydaje mi się, że nasze pokolenie traci umiejętność skupiania się na dłuższych tekstach. Obserwuję to wśród uczniów, zauważam u niektórych znajomych. Czytanie "grubych" książek jest nudne. Wielogodzinne oderwanie się od realności lub wirtualnego świata na rzecz książki często wręcz niemożliwe. Przykre..., ale pocieszające jest to, iż w świecie pełnym pośpiechu, natłoku ogłupiających informacji, chaosu i hałasu powolny styl życia znajduje coraz więcej zwolenników. Coraz więcej osób odczuwa potrzeba zwolnienia, wyciszenia. Stąd pewnie moda na hasło calm down:) Popularność zdobywają slow life, slow food, slow travel, slow fashion, a ostatnio modne się robi slow reading. A co ciekawe, podobno już Nietsche uważał się za „nauczyciela wolnego czytania”.
Po powrocie z festiwalu mam przesyt książek, odpoczywałam od czytania. Teraz sięgnęłam po "męską" lekturę - ale czytam powoli. Bardzo powoli. Smakuję, delektuję się.
Wróciłam do Muminków - czytam dzieciom, a sobie zaznaczam fragmenty - przekonuję się po raz kolejny, jak ciekawa może być dla dorosłego dziecięca lektura. Muszę o tym kiedyś napisać:)
Czytanie książek powinno być czynnością świadomą. Czasem wymagającą wytrwałości i czasu, często odrywającą od codziennych obowiązków, ale przede wszystkim zajmującą. Nie można traktować czytania tak jak oglądania telewizji. A tymczasem, wydaje mi się, że nasze pokolenie traci umiejętność skupiania się na dłuższych tekstach. Obserwuję to wśród uczniów, zauważam u niektórych znajomych. Czytanie "grubych" książek jest nudne. Wielogodzinne oderwanie się od realności lub wirtualnego świata na rzecz książki często wręcz niemożliwe. Przykre..., ale pocieszające jest to, iż w świecie pełnym pośpiechu, natłoku ogłupiających informacji, chaosu i hałasu powolny styl życia znajduje coraz więcej zwolenników. Coraz więcej osób odczuwa potrzeba zwolnienia, wyciszenia. Stąd pewnie moda na hasło calm down:) Popularność zdobywają slow life, slow food, slow travel, slow fashion, a ostatnio modne się robi slow reading. A co ciekawe, podobno już Nietsche uważał się za „nauczyciela wolnego czytania”.
Trochę się boję, bo obserwując dzisiejszy świat, łatwo można się zagubić. Im bardziej on przyśpiesza, tym trudniejsze staje się zrozumienie tego, co rozgrywa się wokół nas. Czasami wysłuchanie wieczornych wiadomości wymaga odwagi i pozostawia w osłupieniu. Dzieją się rzeczy, które nawet filozofom się nie śniły... Już nic nie mówię o nowinkach technicznych - moje nastolatki często muszą mi coś tłumaczyć, bo nie nadążam. Mam ochotę się wyłączyć. Chyba nie chcę brać udziału w tej dziwnej pogoni za bieżącymi wydarzeniami po tym, jak kilka razy złapałam zadyszkę. Marzy mi się, by usiąść i czytać bez ulegania pokusie sięgnięcia po jakieś urządzenie. Bez skupiania się na wiadomościach; bez podglądania, co słychać u wirtualnych znajomych. Ale chyba nie umiem.- potrzebuję diety, a może nawet odwyku - od natłoku informacji, social mediów, podejmowanych wyzwań, list must read; filmów, które muszę obejrzeć; kursów, które chcę zrobić; rzeczy, które muszę kupić. Dobrze jest oczywiście wiedzieć, co się dzieje w świecie, ale czuję, że powinnam odważnie i świadomie oddzielić to, czego potrzebuję od tego, co mnie męczy, czy nudzi, a czasem nawet przeraża.
Nie chcę czytać na akord, bo ja przecież z nikim się nie ścigam, nikomu nic nie muszę udowadniać. Żadnego rekordu nie pobiję. Pojawia się wprawdzie czasem myśl, żeby pogonić, bo tyle książek jeszcze na mnie czeka. Ale przecież i tak wszystkich nie przeczytam.
Podziwiam tych, którzy potrafią szybko czytać, czasem im zazdroszczę, a jednocześnie mam świadomość, że moje tempo czytania jest uwarunkowane stylem mojego życia, mojego temperamentu i chyba nie chcę tego zmieniać.
Czytanie wolne, długie, uważne, najlepiej w samotności i ciszy - to forma samoobrony, czasem koniecznej. Ostatnio coraz częściej używam zwrotu chillout - stosuję go jak zaklęcie. Wolne czytanie jest formą mojej zdrowej, intelektualnej diety. Chcę rozumieć, myśleć, śledzić wciągające opowieści o ludziach, miejscach, ideach, rzeczach, uczuciach. Potrzebuję czasu na długie teksty. Na oddech. Na spotkania, na rozmowy, na fascynujące dyskusje i czasem też na rozrywkę, Na świadome decyzje po jakie książki sięgam - skoro wszystkich nie przeczytam, to chcę czytać te, na które mam ochotę. Wieczorami, gdy w domu jest już cicho, otwieram książkę lub włączam czytnik i wchodzę w literackie światy jak do dobrych znajomych. Mam obok siebie herbatę, kota, czasem nawet dwa, i wtedy odpoczywam. Lubię nawiązać z bohaterem jakiś kontakt, wejść w świat przedstawiony. Rozgościć się w nim. Czytając, jestem gdzie indziej. Uwielbiam to.
Na zakończenie świadomie zastosuję ponglisz - uprawiam slow reading i slow writing. I dobrze mi z tym:)
Swoją potrzebę utrwalania chwil i wrażeń realizuję na instagramie - tam jestem prawie codziennie. Pokochałam robienie zdjęć, więc tam można do mnie zaglądać:)
Nie chcę czytać na akord, bo ja przecież z nikim się nie ścigam, nikomu nic nie muszę udowadniać. Żadnego rekordu nie pobiję. Pojawia się wprawdzie czasem myśl, żeby pogonić, bo tyle książek jeszcze na mnie czeka. Ale przecież i tak wszystkich nie przeczytam.
Podziwiam tych, którzy potrafią szybko czytać, czasem im zazdroszczę, a jednocześnie mam świadomość, że moje tempo czytania jest uwarunkowane stylem mojego życia, mojego temperamentu i chyba nie chcę tego zmieniać.
Czytanie wolne, długie, uważne, najlepiej w samotności i ciszy - to forma samoobrony, czasem koniecznej. Ostatnio coraz częściej używam zwrotu chillout - stosuję go jak zaklęcie. Wolne czytanie jest formą mojej zdrowej, intelektualnej diety. Chcę rozumieć, myśleć, śledzić wciągające opowieści o ludziach, miejscach, ideach, rzeczach, uczuciach. Potrzebuję czasu na długie teksty. Na oddech. Na spotkania, na rozmowy, na fascynujące dyskusje i czasem też na rozrywkę, Na świadome decyzje po jakie książki sięgam - skoro wszystkich nie przeczytam, to chcę czytać te, na które mam ochotę. Wieczorami, gdy w domu jest już cicho, otwieram książkę lub włączam czytnik i wchodzę w literackie światy jak do dobrych znajomych. Mam obok siebie herbatę, kota, czasem nawet dwa, i wtedy odpoczywam. Lubię nawiązać z bohaterem jakiś kontakt, wejść w świat przedstawiony. Rozgościć się w nim. Czytając, jestem gdzie indziej. Uwielbiam to.
Na zakończenie świadomie zastosuję ponglisz - uprawiam slow reading i slow writing. I dobrze mi z tym:)
Bardzo ciekawe i mądre przemyślenia. Możesz pisać o sprawach osobistych między wierszami, w zawoalowany sposób. Ale tak jak piszesz Twój blog to Twoja przestrzeń. Swojego czasu pisałam pamiętniki, ale ostatnio jakoś tak przestało mi to wystarczać. Część rzeczy musiałam wykrzyczeć publicznie. Bardzo mi to pomogło.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny:) Cenię sobie swoją prywatność,a jednocześnie uwielbiam opowiadać o Irlandii, o przeczytanych książkach - stąd moje blogowanie. Każdy czasem potrzebuje opowiedzieć o tym, co ma w głowie... Pozdrawiam ciepło:)
Usuń