piątek, sierpnia 28, 2015

Coś pozytywnego. "Mąż zastępczy" Joanny M. Chmielewskiej


 Jakiś czas temu pisałam o "Rosole z kury domowej", który smacznie podała Natasza Socha. Chwilę po lekturze tamtej książki w ręce wpadła mi powieść Joanny M. Chmielewskiej "Mąż zastępczy".  I znów było o rosole. Tylko tym razem z męskiej perspektywy. Bo głównego bohatera Piotra zostawiła żona. I musi sobie sam ten rosół ugotować. ale niekoniecznie wie jak. Żony nie może zapytać, więc dzwoni do mamusi. I po krótkich konsultacjach daje radę! Po tym, jak żona doprawiła mu rogi z jego szefem, rezygnuje z pracy i zakłada swoją firmę. Nazywa ją trochę kontrowersyjnie, co wspomnianą mamusię nieco martwi, ale on jest twardy. Reklamuje się, rozwiesza plakaty, podejmuje się kolejnych  zleceń. I okazuje się, że jako  mąż zastępczy sprawdza się wyśmienicie, taka ot złota rączka.
Opowiadam tylko zarys fabuły książki Joanny M. Chmielewskiej, bo ona nie jest najistotniejsza. Ta historia naprawdę poprawia humor. Poza tym, że jest zabawna, to przede wszystkim jest pozytywna. Takie określenie pojawiało się w mojej głowie za każdym razem, gdy Piotrowi udawało się komuś pomóc, rozwiązać jakiś problem, coś naprawić.


piątek, sierpnia 21, 2015

Błądziłam, czasem błądzę... "Zabłądziłam" Agnieszki Olejnik

Tyle planów, pomysłów, zaczętych postów, przeczytanych książek. Czasu też trochę, ale brakuje podstawowych elementów. Chęci. Energii. No może siły też trochę brak. I tak ten stan sobie trwa. Miesiąc prawie nie mogę się zmobilizować... Ale dość folgowania sobie!

Na ile to możliwe korzystam z wakacji.  Staram się wykorzystywać każdą chwilę, gdy świeci słońce - rzucam każdą pracę, gdy jest pogodnie. Wychodzę z domu. Tylko, że moje wakacje od roku szkolnego różnią się tym, iż teraz dzieci są  w domu non stop...  Że trzeba im organizować czas, zapewniać atrakcje, zawozić, przywozić, itp.
Ale nic to.  Według irlandzkiego kalendarza już jesień. Czuć ją. Za chwilę wrzesień. Obowiązków będzie więcej, ale inaczej się rozłożą. Wykroję dla siebie chwilę w ciągu dnia. Mam nadzieję...

Boleśnie odczuwam brak słońca. Oj, nie ma go w tym roku tyle, ile bym potrzebowała. Brakuje mi go. Wcale kości nie wygrzałam. Nie opaliłam się. Nie naładowałam akumulatorów. Gdy nie ma słońca w październiku czy listopadzie to jest to jakoś zrozumiałe. Ale żeby nie było w lipcu, sierpniu?! Granda! Tegoroczne lato w Irlandii jest fatalne. Pogodnych, ciepłych dni - jak na lekarstwo. Przekłada się to na mój nastrój. Ciągle czuję się zmęczona, przygnębiona. Tutejsi lekarze i farmaceuci zalecają spożywanie witaminy d. Problem ma rozwiązać słońce w kapsułce, ale mnie ono chyba nie pomaga.