czwartek, stycznia 29, 2015

Czasem nie sposób ograniczyć się tylko do jednego świata - "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch

Tydzień z teściem, szwagierką i jej dwoma synami minął bardzo szybko. Najczęściej gotuję dla sześciu osób, tym razem musiałam dla dziesięciu... W domu nieco ciasno, gwarno, ale sympatycznie. Wymyślanie atrakcji dla gości, pokazywanie "naszego" skrawka Irlandii skutecznie pozbawiło mnie czasu na czytanie, a tym bardziej na blogowanie... Ale powoli wszystko wraca do normy.

Gdy przed wizytą gości zaczęłam pisać tego posta miałam zacząć od informacji, że zginął nam kot. Dni mijały mi na przygotowywaniu się do wizyty (wizytacji:))  oraz na poszukiwaniu kota. Wszyscy się o niego zamartwialiśmy - jest z nami od ponad czterech lat... Wychodzi czasami na zewnatrz;  zdarzało mu się nie wracać na noc, ale tym razem nie było go 4 dni... Nawet nie pomyśłałabym, ze można tak tęsknić za zwierzakiem. Kilka razy na dzień wyglądałam, czy może nie wraca. Córki przysyłały smsy, czy kot wrócił. Pierwsze pytanie męża po powrocie z pracy - czy jest kot? Wykonaliśmy kilka  telefonów do sąsiadów i okazało się, że jest! Zatrzymał się u nieco dalszych sąsiadów,  którzy mają kotkę... Z jednej strony radość,  że kot wrócił,  a z drugiej złość - jak mógł nam to zrobić, jak sąsiedzi mogli nas nie powiadomić... Ale to już nieistotne, jakkolwiek powiązane z książką, o której chcę Wam opowiedzieć.

Peter Grant -  główny bohater powieści Bena Aaranovitcha też miał zwierzaka - miał psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń... 

" - Rzucił pan czar na psa -  powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan ... czym właściwie?
- Czarodziejem.
 - Jak Harry Potter?
Nightingale westchnął.
- Nie, nie jak Harry Potter.
- A na czym polega różnica?
- Ja nie jestem postacią fikcyjną - odpowiedział Nightingale." (s. 48)

(źródło)
Pewnej styczniowej nocy w Londynie, przed kościołem św. Pawła w Covent Garden znaleziono ciało mężczyzny bez głowy. Oczywiście na miejscu zjawiła się policja, potwierdzono fakt zaistniałego przestępstwa, dokonano wstępnych czynności śledczych, a po kilku godzinach stwierdzono, że reszta pracy musi poczekać do świtu. Na miejscu zostało tylko kilku posterunkowych - ktoś przecież musiał przypilnować miejsca zdarzenia. Jednym z tych nieszczęśników był właśnie Peter Grant. Po kilkunastu minutach służby zaczepia go dziwnie wyglądający jegomość, który twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż ów jegomość był przezroczysty... 


Od tego zaczyna się fabuła powieści "Rzeki Londynu". Nie ma sensu uwzględniać prawdopodobienstwa zdarzeń. choć odsuwając na chwilę wyobraźnię autora i stworzony przez niego świat magii - wszystko jest logicznie, świetnie skonstruowane i misternie powiązane. Fabuła sięga do odległej historii ( nawet się nie domyślacie jak odległej...). Główny bohater  z zaskakującą łatwością przyjął do wiadomości istnienie świata magicznego. Co więcej -  odkrył u siebie niezwykłe zdolności czy też moce - wyczuwa magię nosem! Szybko okazuje się, że jest jej w Londynie całkiem dużo; okazuje się, iż zawsze była! Jest nawet specjalny oddział do badania spraw magicznych i przestępstw popełnionych z użyciem magii. Peter trafia pod skrzydła inspektora Nightingela. Czarodzieja. Dystyngowanego dżentelmena - elegancko ubranego pana w trudnym do określenia wieku, poruszającego się po mieście jaguarem.  
Zamieszkał w Szaleństwie  - oficjalnej siedzibie angielskiej magii od 1775 roku,  której założycielem był Isaac Newton.  Domem opiekowała się Molly  -  nieco dziwna "edwardiańska pokojówka". Jednak na mnie największe wrażenie zrobił opis bibliotek - liczba mnoga!!!

"W Szaleństwie znajdują się trzy biblioteki:  o istnieniu numeru jeden nie miałem wtedy pojęcia, numer dwa był biblioteką magiczną, gdzie trzymano traktaty poświęcone zaklęciom, forma i alchemii, wszystkie napisane po łacinie, dla mnie więc była to chińszczyzna, a biblioteka numer trzy, ogólna, znajdowała się na pierwszym piętrze obok czytelni. (...) W głównej bibliotece było tyle mahoniu, że można by nim zalesić całe dorzecze Amazonki. Na jednej ze ścian regały ciągnęły się pod sufit i do najwyższych półek sięgało się z drabiny, która przesuwała się po lśniących mosiężnych relingach. Rząd prześlicznych szafek z orzecha zawierał katalogi, najbliższy odpowiedni wyszukiwarki, jaki znajdował się w tej bibliotece. Poczułem woń starej tektury i stęchlizny, kiedy wysuwałem szufladki, i pocieszyła mnie myśl,  że Molly nie zapędziła się tak daleko, żeby regularnie je otwierać i sprzątać w środku." (s. 197)

Jako uczeń czarodzieja uczył się zasad rządzących magią, ale jako obywatel Londynu, a przede wszystkim policjant  nie mógł zapomnieć, że przez cały czas obowiązują go inne przepisy. Łączył je w specyficzny sposób...
Zresztą postać Petera Granta jest wielce osobliwa -  czarnoskóry młody posterunkowy. Może niezbyt ambitny, ale całkiem inteligentny, dociekliwy  młody mężczyzna, któremu często wszystko kojarzy się jednoznacznie.  Miał pracować gdzieś w zakurzonym biurze, pilnować papierków, ale spotkał ducha, potem czarodzieja, póżniej spersonifikowane bóstwa opiekujące się Tamizą, a na koniec pewnego rewenanta ... Trudno określić tego bohatera szablonowym!
Aaronowitch wykorzystał  dobrze znane miejsce. O Londynie każdy coś wie. Jego Londyn jest jednym z bohaterów - z przyjemnością czytałam o londyńczykach, londyńskim tempie życia, różnorodności dzielnic. Pisarz świetnie wymieszał współczesność z historią, legendami, wierzeniami. Jedna z finałowych scen, kiedy to Peter ściga głównego podejrzanego - rewelacyjna!!!

Podobał mi się styl - lekki, niewymuszony, pełen ironii i angielskiego humoru. Świetne dialogi, niesamowite sceny akcji, opisy miasta, aluzje do książek, filmów. Rozważania, dedukowanie i domniemywanie kto zabił - zostałam zaskoczona zakończeniem. Często lektura podsuwała mi skojarzenia z twórczością J.K. Rowling - tak magiczne, jak i topograficzne - przypominała mi się seria o Harrym, ale też o Cormoranie Strike'u.  By spróbować określić gatunek, posłużę się określeniem z książki - "tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia".


Tę piosenkę Peter miał ustawioną jako dzwonek telefonu. Tak samo jak książki fantastyczne nie należą do moich ulubionych, tak i ta muzyka niekoniecznie mi się podoba. Jednakże czasem dobrze jest wejść w fantastyczny świat, by inaczej patrzeć na realny. Czasami dobrze posłuchać takiej energetycznej muzyki, by potem z większą przyjemnością słuchać ukochanych smętów...

Książka "Rzeki Londynu" jest pierwszą w dwunastu przewidzianych do przeczytania w ramach wyzwania 12 książek na 2015. Cieszę się, że zdjęłam ją z półki i w końcu przeczytałam - czas spędzony z Peterem Grantem uważam za bardzo wartościowy. Ciekawa jestem, czy ktoś z Was czytał już tę książkę...

Na koniec krótki cytat:
"Jak cudownie byłoby po prostu olać wszelkie konsekwencje i pojść na całość. Czasem człowiek po prostu chce, żeby ten porąbany wszechświat wreszcie coś zauważył."  (s. 318)

Zapraszam na mój profil na facebooku oraz na instagram, gdzie jestem chyba zbyt często:)

Cytaty pochodzą z omawianej książki.

2 komentarze: