środa, października 08, 2014

Ocalić w sobie dziecko ("Lilka i spółka" i "Lilka i wielka afera" M. Witkiewicz)

(źródło)
Ucieszona wiadomością, że w listopadzie polską szkołę w Cork odwiedzi Magda Witkiewicz, postanowiłam uzupełnić braki w znajomości jej książek. Te dla dorosłych znam wszystkie - tu o nich pisałam i tu... Nie znałam tylko książeczek dla dzieci. Z werwą przystąpiłam do lektury.
Ale zanim o przygodach Lilki, kilka słów o samej pisarce.
W przededniu przyznania literackiej Nagrody Nobla, wiem, że  Magda Witkiewicz nigdy jej nie dostanie;  Nike też na pewno nie, ale, jak to zaznaczyła na swoim blogu, jest specjalistką od szczęśliwych zakończeń -  czasem taka lektura z gwarantowanym happy endem jest bardzo potrzebna. Jest lekarstwem na wiele kobiecych bolączek. I u mnie  książki Magdy już zdobyły nagrodę  - za optymizm i pozytywne przesłanie. Zaliczają się do literatury kobiecej, bo napisane są przez kobietę z niesamowitą energią, bo są bliskie, ciepłe, proste w odbiorze (co nie znaczy, że złe), wzruszające i rozbawiające zarazem.
Książki Magdy to literatura dla kucharek, kur domowych, ale też dla kobiet pracujących, zabieganych, dla zmęczonych. a przede wszystkim - niezależnie od pozycji i  statusu - dla potrzebujących obecności drugiej kobiety, zrozumienia, plastra na duszę...

Jak się okazuje Magdalena Witkiewicz to też autorka świetnych książek dla dzieci - chyba ocaliłam w sobie nieco dziecka, bo też mi się podobały!



Znad morza nad morze  - z Gdańska do Jastarni -  na wakacje do niezbyt lubianej ciotki zostaje zesłana trójka dzieciaków. Ciocia Jadzia karmi dzieci flaczkami, słodycze pozwala jeść tylko w sobotę, a na dodatek pogoda nie sprzyja. Dobrze, że są chociaż koty...
Po kilku dniach przyjeżdza Wojtuś - "wór cnót", ułożony, grzeczny, miły, uczynny -  aż strach. Głównym zadaniem dzieci jest kombinowanie jak uatrakcyjnić swój pobyt u ciotki.  
Narratorką i tytułową bohaterką książki "Lilka i spółka" jest ciekawska 8-letnia Lilianna. To  niezwykle językowo spostrzegawcza dziewczynka; zastanawia ją na przykład, czy można złamać brzuch, gdzie rośnie pieprz lub czemu mówi się o nich, że są biednymi dziećmi, skoro mama dała im aż trzysta złotych... Jej czujność językowa - godna podziwu.  
Jej starsza siostra, to prawie dorosła kobieta - ma aż  12 lat.  Wiktoria maluje paznokcie i  prawie wszystko wie. Jest jeszcze Matewka - Mateusz znaczy. Pięciolatek (jak moja Gabi) - uroczy łakomczuszek. W wieku mojej córusi, ale charakterek mojego Artura, i ten urok małego chłopca...
Rezolutne dzieciaki, uwielbiają czytanie książek,  nie napierają na oglądanie  bajek w telewizji.. Ich rozmowy, przemyślenia - zabawne, inteligentne, naturalne.  
W książce jest zagadka, tajemnica, niemalże sensacja -  ktoś chce napaść na bank - ale kto,  nie powiem!  Integralną częścią książki są ilustracje, autorstwa Joanny Zagner-Kołat -  świetne!

Druga książka dla dzieci to "Lilka i wielka afera" - zadedykowana własnym dzieciom - spełnionym marzeniom autorki. 
Znów wakacje, dzieci rok starsze, tym razem Amalka - sielsko, pięknie, kaszubsko. Chciałoby się powiedzieć, że cicho i spokojnie, ale przy takiej gromadce dzieci to raczej niemożliwe. Oprócz trójki rodzeństwa jest też sąsiadka Zosia, są bliźniacy Staś i Antoś  oraz Wojtek.
Są legendy, tajemnice  i zgodnie  z tytułem - wielka afera, nie zdradzę zbyt wiele, gdy powiem, że korupcyjna.
Jest sporo o dorosłych z punktu widzenia 9-latki - jak tyka zegar biologiczny, czym jest trzęsienie się nad dziećmi, na czym polega różnica pokoleń. Jest też o iskrach miłości, a także o tym, czemu niektóre dzieci ciągle chcą chodzić  na pole, jak kłębią się myśli w głowie, a nawet - ile waży dusza. 
Wspaniała opowieść  dziecka dla dzieci - rewelacja! Trzeba mieć w sobie sporo z dziecka, by tak wczuć się w dziecięcego narratora.
Brawo Magdo!!!

No ale ...- tego zwrotu w książeczkach jest stanowczo za dużo, kilku  przecinków zabrakło...
No, ale myślę, że to tylko niedopatrzenie... Nie mogę o tym nie wspomnieć - mnie to raziło...

piątek, października 03, 2014

Niezwykła moc słowa pisanego ("Jedwabnik" R. Galbraith)


Pięknej jesieni ciąg dalszy... Mieszkam w Irlandii pięć lat, a takiego września nie było. Nawet najstarsi Irlandczycy nie pamiętają... To niezwykłe.

Niezwykle jest też to, co dzieje się w książkowej blogosferze. Tyle o blogowaniu to chyba jeszcze nie było. Zewsząd słychać głosy  świętego oburzenia blogowego światka. Napisali o blogerach (w Wyborczej napisali!!!)  - dobrze,  nieprawdę napisali - źle. Zdjęcia wydrukowali - dobrze, nie o wszystkim napisali - źle;  że zacytowali - dobrze, że cytaty wyrwane z kontekstu - źle...
Trochę nie rozumiem tego wzburzenia, bo przecież wiadomo, że w jednym artykule zagadnienia się nie opisze - można coś zasygnalizować, na coś zwrócić uwagę... A to, że dziennikarze ogólnokrajowej gazety postanowili temat potraktować bardzo potwierzchownie, trochę nas dotknęli, obrazili - ale to świadczy o nich. Nie ma o co piany bić...
Gosiarelli biorącej udział w dyskusji o artykule, znalazłam świetne zdanie - "siłą blogera jest jego niedoskonalość". Jasne, że tak. Siłą blogosfery książkowej jest jej różnorodność.  Rozpiętość tematyczna - można przeczytać o książeczkach dla dzieci, młodzieżowych lekturach mniej lub bardziej oderwanych od rzeczywistości; o czymś dla kobiet i dla twardych mężczyzn; o powieściach elitarnych, trudnych, nagradzanych, ale też o tych zapomnianych, krytykowanych, kontrowersyjnych... Wiek blogerów, stopień  znajomości zagadnień teoretycznoliterackich czy zasad pisania recenzji - nikt nie ustalił reguł rządzących blogowym światem - i mam nadzieję, iż tego nie zrobi! 
Niektórzy piszą recenzje, inni teksty krytyczne, inni recki (niektóre sa nawet miodzio), inni między opinie o książkach wplatają swoje wynurzenia osobiste. I dlatego w to weszłam, i dlatego będę pisać.
 A to,  że ktoś chce przeczytać, co piszę - cieszy, wzrusza, daje siłę, pozytywnie nakręca:) A że czasem ktoś powie  - zachęcilaś, podobało mi się. Kochani - to mnie uszczęśliwia! Naprawdę!

Ważne są teraz te wszystkie wypowiedzi na wielu blogach, bo przecież ilu blogerów - tyle opinii. Ja sobie to wszystko obserwuję ze swojego zakątka na Zielonej Wyspie. Czytam o festiwalach literackich, dyskusjach o literaturze kobiecej i przyszłości blogosfery. Wyczuwam napięcie przed rozdaniem nagród wszelakich. I tylko jedno się nie zmienia  -  czytanie dalej jest czytaniem. Ma sprawiać przyjemność. Książki (a coraz częściej ebooki) jak kupowałam,  tak kupuje... Lubię pisać o książkach i będę. Mogę, więc będę. 


Słowem bym o tym szumie nie wspomniała, gdyby nie to, że "Jedwabnik" trochę mi korespondował z tym, o czym piszą w Polsce.
 Dobrze, że u nas nie ma trupa w szafie - chyba?!

Nowa książka pani Rowling jest o niezwykłym wpływie słowa pisanego.
Kontrowersyjny pisarz ukończył książkę, w której obraża niemalże wszystkich ze swojego otoczenia - dostaje się żonie, kochance, kolegom po fachu, wydawcom. Ukończył, narobił szum i zniknął.
Zadaniem Strike'a najpierw ma być odnalezienie zaginionego pisarza, męża zaniepokojonej żonie. Dociera do wspomnianej książki i jest zniesmaczony. W toku śledztwa odnajduje zwłoki, strasznie zmasakrowane. Główną podejrzaną policji zostaje żona. Zlecenie detektywa zostaje zmienione - udowodnić, że jest niewinna. Szósty zmysł Cormorana każe kobiecie wierzyć. Podczas przesłuchań okazuje się, że głównym motywem morderstwa jest owa książka. Zainteresowani?

Czego możecie się spodziewać po lekturze ? Perwersji, wyciągania brudów, rodzinnych tajemnic, pomówień, dziwnych obscenicznych obrazów. A wszystko to w przedświątecznej atmosferze. Choć to listopad, to czuć już bożonarodzeniową gorączkę. Zaśnieżony Londyn, świat pubów, taksówek, metra - gdyby włączyć google maps można by podążać za Strike'em niemal krok za krokiem. Miejscami spowolniało to akcję, ale budowało klimat. Opisy ulic, witryn, przechodniów - bardzo ciekawe!
Cormoran Strike - prywatny detektyw. Polubiłam gościa. Niesamowicie inteligentny, z niezwykłym darem dedukcji, niesamowitej pamięci. Chętnie posługujący się ironią. Z dystansem do siebie i do świata. Metodyczny i intuicyjny zarazem. Prawdziwy facet - twardy, nie skarżący się na swój los. Przez swoją niepełnosprawność - bliski i prawdziwy. Z ciekawą przeszłością. Wrażliwy twardziel - weteran z Afganistanu czytający Katullusa, kibic Arsenalu Londyn, czasem potrzebujący kobiety na jedną noc. Głównie zajmuje się obserwowaniem mężczyzn z charakterystycznymi torbami cudzołożnika. Przestrzega tylko jednej zasady: "rób, co do ciebie należy, i rób to dobrze".


Równie ciekawa postać - Robin - asystentka Strike'a. Inteligentna młoda kobieta marząca o karierze detektywa. Nie ulegając fochom narzeczonego, pomaga w rozwiązaniu zagadki, kierując się trochę kobiecą intuicją i niezwykłym zmysłem ciekawości. Kibicuję jej - chciałabym, żeby została współpracownicą, panią detektyw. Ciekawe, jak rozwinie się wątek Strike'a i Robin - oby nie było za słodko...
Minus - akcja chwilami nieco zamotana. Podejrzanych dużo, mylili mi się... Za dużo chodzenia po pubach, siedzenia w barach, gadania - część przesłuchań mogła być krótsza...
Ale było kilka momentów, gdzie wstrzymałam oddech, gdy owracałam wzrok, a nawet się uśmiechałam.

Klimatyczny kryminał z ciekawą stroną obyczajową, z Londynem w tle, z nietuzinkowymi bohaterami. Czyta się bardzo dobrze - warto!
Podejrzewam, że pani Rowling pracuje już nad następną książką o nietypowym detektywie -
z przyjemnością ją przeczytam.



 Podczas lektury "Jewabnika" po raz kolejny zdawałam sobie sprawę z tego, że kryminały tak na mnie nie działają, jak powieści o ludzkich uczuciach. Choćby trup był najbardziej rozbebeszony, to nie wzrusza mnie tak jak emocjonalnie poharatany człowiek. I tylko dlatego nowa książka J.K. Rowling dostaje ode mnie 5 punktów (na 6 możliwych w mojej subiektywnej ocenie)
I co wy na to? Jestem frajerką - bo za ebooka zapłaciłam, dobrze o książce napisałam, nic z tego nie mam.... Jestem zadowoloną z siebie frajerką !

piątek, września 26, 2014

Umrzeć im przyszło, gdyż kochali wielkie sprawy głupią miłością... ("Ty jesteś moje imię" K. Zyśkowska-Ignaciak)


"Z głową na karabinie" - to jeden z moich  ulubionych wierszy. Siedzi w mej głowie od czasów szkolnych. A zwłaszcza fragment, którego parafraza znalazła się w tytule postu. Poezja Baczyńskiego jest we mnie. Wzrusza.  Jest niesamowicie obrazowa. Ale do tej pory poeta był tylko postacią z podręcznika.

"Co dzień kochając cię, płaczę,
 tęsknię za tobą - patrząc, 
oczy mi popieleją,
 wiedzą, że nie zobaczą...." 
(fragm. wiersza "Pragnienie"
K. K. Baczyński)

Znałam oczywiście biografię poety, ale Katarzyna Zyśkowska-Ignaciak wydobyła z niej mnóstwo uczuć
 i emocji. Przedstawiła tych  "Szlachetnych straceńców" niezwykle autentycznie.

"Ty jesteś moje imię" - powiedzieć o tej książce, że to fabularyzowana biografia to za mało. Napisać, że to powieść o tragicznym pokoleniu Kolumbów - to też błąd. To przepięknie napisana historia miłości Krzysztofa i Barbary.      Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Barbary Drapczyńskiej.
Dwa i pół roku razem -  tylko i aż; wbrew wszystkiemu i wszystkim; na przekór wojnie, okrutnym czasom rozkwitło coś, co wzrusza do dziś. Niektórzy całe życie marzą o takim uczuciu, szukają, pragną i na tych marzeniach  nierzadko się kończy... Oni  zaznali... Bardzo intensywnie...

Barbara Drapczyńska

Z  lekcji o Baczyńskim pamiętałam m.in. słowa Jarosława Iwaszkiewicza o młodych idących do ślubu, a wygladających jak dzieci idące do komunii. Ta anegdota pojawiła się też w tej powieści - nabrała nowego wyrazu. Wiele można się  dowiedzieć z tej książki:  że Baczyńscy byli ludźmi dobrymi,  wrażliwymi i bardzo odważnymi - uczestniczyli  w tajnych kompletach, w swoim mieszkaniu  pozwolili schować broń całego oddziału, ukrywali  Żydówkę,  zaangażowali się w konspirację. Że Basia bardzo przeżywała problemy z teściową, poronienie, kolejne tragiczne  wiadomości o bezsensownej śmierci któregoś z przyjaciół, atmosferę miasta, łapanki,  palące się getto i świadomość, że Krzysztof ma żydowskie korzenie... Na kartach powieści przewijają się nazwiska wielkich nieobecnych - Gajcego, Weintrauba, Borowskiego, Jędrzejewskiego, wspomnianego Iwaszkiewicza. 
Echem na Baczyńskich odbiła się też Akcja pod Arsenałem... 
Ale wszystkie te informacje są tylko tłem dla wielkiego uczucia. 
Miłości. 
Poezji. 

Okładka książki nocą na czytniku - robi wrażenie, prawda?

Co jest jeszcze ważne? Poezja słów autorki - urzekła mnie ich melodia, słowa zalewały ciepłem, swoją głębią. Katarzyna Zyśkowska-Ignaciak zadbała nie tylko o rzetelne przedstawienie ostatnich lat życia Krzysztofa Baczyńskiego, ale zadbała o brzmienie  każdego zdania. Ta historia jest piękna. Napisana pięknym językem.  Trzeba jednak podkreślić,  iż  autorce udało się uniknąć patosu - tu nie ma nic z budowania pomnika wielkiego poety. Nie ma w tej książce sztucznej podniosłości, moralizowania, czy żałowania...
"Świat dzienny stanowiła rzeczywistość rozsypanych w gruzy systemów moralnych, brutalnie podzielona drutem kolczastym, gdzie ze ściśniętych gardeł padały słowa: Treblinka, Mjdanek, Auschwitz, a śmierć stała się tak powszechna i zwyczajna, że sprowadzono ją do liczb, do statystyk. Świat nocny - nierzeczywisty, ulotny - chronił młodych kochanków za pozornie bezpieczną barierą utkaną z ich pocałunków. Pod grubą warstwą słów o szczęściu, cicho szeptanch do ucha w bezsenne godziny. I tych wykrzyczanych w miłosnym uniesieniu, a później przelewanych w świetle świecy zielonym atramentem nadziei na papier. Słów, których drobne linie coraz szczelniej zapełniały notesy Krzysztofa."

Powieść jest wiarygodna,  a przez to bardziej boleśnie tragiczna. 
Z bólem w sercu czytałam o planach Baczyńskich, o ich marzeniach, 
o ich dziecku... Ech, nie sposób wyrazić żalu...
Z książki przebija dziwna siła, która pchała Krzysztofa i Barbarę ku śmierci. Wszyscy uprzedzali, ostrzegali, przekonywali. Oni sami mieli złe przeczucia - czy tak było? Czy tak tylko pokazała to autorka, czy tak wyglada to z perspektywy czasu? Czemu nie wyjechali? Czemu się nie ukryli ? Czemu Krzysztof tak się upierał?  Tak miało być? 
Fatum?
Łzy cisnęły się same...

źródło
Gdyby nos Kleopatry, gdyby nie wojna,  gdyby przeżyli...- świat byłby zupełnie inny. Jednak nie czas gdybać. Nie ma sensu.   Teraz mamy obowiązek pamiętać, uczyć, by młode pokolenia poznały wojenne historie. My słuchaliśmy  opowieści  naszych dziadków. To były bolesne historie. Jednak  dla młodych  - wojna to abstrakcja. I  dzięki Bogu! - ale skąd oni mają się dowiedzieć, jak kształtowała się ich wolność?!
Rocznica wybuchu wojny czy powstania zmobilizowała twórców do pokazania tamtych czasów. Dobrze, że ukazane są z różnych perspektyw. Na każdą wrażliwość może zadziała...

Są przecież książki - od tych encyklopedycznych po fabularyzowane, są wywiady z ostatnimi z żyjących uczestników, są wspomnienia. Są książki dla dzieci (m.in."Asiunia" Joanny Papuzińskiej, "Zaklęcie na "w"" Michała Rusinka)  i młodzieży ( jak chociażby "Galop'44" Moniki Kowaleczko-Szumowskiej)
Powstało wiele filmów i seriali, np. jeden z moich ulubionych "Czas honoru".  Niedawno obejrzałam "Sierpniowe niebo", teraz czekam na "Miasto 44". Jest też film o Baczyńskim, oglądaliście?

Najważniejsze, że ciągle na ten temat się mówi, pisze, śpiewa. Wiem, że zabrzmi to bardzo sztucznie i patetycznie, ale ja naprawdę tak myślę - nie wolno nam zapomnieć o tamtych wydarzeniach.
Książka Katarzyny Zyśkowskiej-Ignaciak "Ty jesteś moje imię"  w tym zestawieniu zajmuje miejsce szczególne - jest niezwykła, piękna, wzruszająca - potrzebna!



Cytat pochodzi z omawianej książki. 

poniedziałek, września 22, 2014

Jesienny ekshibicjonizm...

Wiecie, że w Irlandii o jesieni mówią od sierpnia? W szkole dzieci dowiadują się, że ta pora roku trwa od pierwszego sierpnia do końca pażdziernika... W tym roku jest wyjątkowo pięknie - mamy tzw. indian summer. Ja jednak nie przepadam za jesienią - przygnębia mnie. Nie lubię porannych chłodów, mgieł. Podobają mi się kolorowe liście na drzewach, ale wiem, że za chwilę spadną i będzie szaro i ponuro. Staram się cieszyć tą niezwykłą dla tej wyspy pogodą, ale nie umiem wyzbyć się jesiennej nostalgii... Nic to, wkrótce znów zakwitną jabłonie...



Tej jesieni na pewno nie będę miała zbyt wiele czasu na to, by popadać w jesienną zadumę. W domu, jak zwykle, masa obowiązków. Dzieci, które ciągle mnie potrzebują.
I mnóstwo ciekawych zapowiedzi książkowych...

Mam na półkach dziesiątki nieprzeczytanych książek, kolejne czekają na mnie na moim czytniku, ale nie potrafię oprzeć się pokusie podglądania tego, co szykują różne wydawnictwa... Zdaję sobie sprawę, że to już rodzaj uzależnienia, ale nie chcę się z niego leczyć!





  Te książki bardzo chciałabym ustawić na swoich półkach. Przeczytam wszystko, co wyjdzie spod pióra Jacka Dehnela - uwielbiam jego styl i kunszt. Historia religijnej oszustki wydaje się niezwykle intrygująca. Z przyjemnością wrócę do Księgogrodu - do świata stworzonego przez Waltera Moersa. Niesamowita wyobraźnia, niewiarygodne przygody  -jestem pewna, że to będzie miły powrót... Szymon Hołownia - znam większość jego książek, bardzo cenię sobie jego spojrzenie na Kościół, wiarę, religię.  Tym razem - kościół od kuchni...
I książki, przed którymi czuję niepokój, ale bardzo chcę je przeczytać. Przy książkach Romy Ligockiej - płakałam, wzruszałam się...Bolało... Ale chcę jeszcze... Doris Lessing - jej wnikliwy, a jednocześnie prosty język wywołuje wiele refleksji. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie "Piąte dziecko". Równie przejmujące, równie dobre, choć nieporównanie inne w wymowie książki Mario Llosy - ciekawe, czym zaskoczy mnie tym razem. "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" uważam za jedną z najlepszych książek, jakie czytałam. 
I jeszcze taka zachciewajka - jako bibliofil, książkoholik na osobnej półeczce ustawiam sobie książki o książkach. Chcę czytać o ludziach, dla których czytanie było sensem życia. Dlatego też na pewno kupię "Księgarnię spełnionych marzeń" Kateriny Bivald.






   
Kolejne zapowiedzi tej jesieni. Na te książki też czekam, ale te będę miała w wersji elektronicznej. Chyba najbardziej czekam na "Jedwabnika" Galbraith'a, a właściwie J.K. Rowling - jest już w przedsprzedaży w kilku internetowych księgarniach, więc w 24 września rano robię sobie prezent, kupuję ebooka i rozwiązuję kolejną zagadkę z Cormoranem Strike'em. Bardzo polubiłam tego bohatera. 
Wspaniałym zamknięciem epickiej trylogii bedzie na pewno jej trzeci tom, długo wyczekiwana książka Kena Folleta. Historia dwudziestego wieku, kilka rodzin, uczucia, emocje. Powieść najprawdopodobniej będzie dość ciężką kilkusetstronicową cegłą, więc wygodniej bedzie mi ją przeczytać na czytniku. Poważne tomiszcze to nagradzana i chwalona książka Eleanor Catton. Widziałam tę pozycję w jednej z irlandzkich księgarni, ale, że niestety nie czytam biegle po angielsku, muszę czekać na polskie wydanie. Ciekawa jestem bardzo, jakie na mnie zrobi wrażenie... I jeszcze dwie małe wisienki - powieści "Czarne skrzydła" i "Kochając syna". Tu jestem pewna pięknych historii, sporej porcji wzruszeń, zapewne łez...
Żeby nikt nie powiedział, że  na polskim rynku wydawniczym dzieje się bardzo mało, to dorzucę jeszcze książkę Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak  "Wieczna wiosna". Czytam  właśnie inną powieść tej autorki, przeżywam ją bardzo i sądząc po opisie, przy "...wiośnie" bedzie podobnie...

***

 Nie dostaję egzemplerzy recenzenckich, nie współpracuję z żadnym wydawnictwem. Nikt nie naciska, że recenzja ma być na wczoraj. Książki czytam  swoim rytmem,  na ile codzienność pozwala. 
Pisząc, nikomu  nie muszę się przypodobać.
Zawsze jestem subiektywna,  przedstawiam moje zdanie i cenię je sobie, nie silę się na analizę dzieł i dziełek -  teorię literatury miałam lata temu, teraz czytanie ma sprawiać mi przyjemność. Mogę sobie krytykować to, co mi się nie podoba, ale wrodzony optymizm i wyuczona zdolność wyszukiwania pozytywów każe mi w każdej  lekturze znaleźć coś na plus - więc chyba nie napiszę,  że jakaś książka zasłużyła na wyrzucenie do kosza, że jest zła - a przynajmniej mam taką nadzieję...
Piszę o tym, co gdzieś we mnie siedzi, uzewnętrzniam się tu... Blogowanie - pisanie wirtualnego pamietnika -  stało się moją pasją. Najwięcej  piszę  o książkach,  bo dzieki nim mój świat nie ogranicza się do codziennej rutyny. 
Jestem trochę świrnięta, zwariowana, zbzikowana. Wiem. Czytanie to jest moja pasja, konik,  fioł, zamiłowanie... Gdy zaczynam rozmawiać o książkach, często widzę kpiące spojrzenia:  "a ta znowu swoje"..., ale wierzcie mi, że gdyby nie książki, to byłabym jeszcze bardziej szurnięta i nie wiem, czy można byłoby mnie wtedy jeszcze nazwać normalną - pięć lat zajmuję się domem, skupiam na domu, wszystko kręci się wokół domu, dzieci... - musiałam postawić na siebie, znaleźć czas na pasję, czas dla siebie. Tak dla zdrowia psychicznego...
A poza tym, pomimo, że kocham swoje dzieci,  to jednak nie chcę być tylko i wyłącznie "housewife" -  CHCĘ COŚ ZNACZYĆ!!! Nie chcę być wyłącznie mamą czwórki dzieci...
Marzy mi się, by moje posty były czytane, by były komentowane...

Moje pierwsze prezenty książkowe od osób, które znają mnie wyłącznie jako blogerkę.  Cieszę się ogromnie, że zostałam zauważona! Dziękuję!


środa, września 17, 2014

"Baśniarz" rozwiewający wszelkie wątpliwości?!



Mój 3-letni synek ostatnio bardzo mocno mnie przytulił. Tak mocno aż powiedziałam, że się rozsypię. On wziął moją twarz w swoje małe łapki i z bardzo poważną miną oznajmił:
 - Nie martw się mamo, ja umiem układać puzzle i klocki - to ciebie też poskładam...
Z tych małych łapek miód spłynął na mą duszę... Rozczulił mnie.
Potrzebowałam usłyszeć coś budującego, bowiem ostatnio jakoś sobie nie radzę. Nie wiem, jak pomóc 13-letniej dziewczynie, która jest bardzo zamknięta w sobie,  jak rozmawiać z nastolatką, która niekoniecznie ma na to ochotę,  jak dobić się do jej serducha?
         Może 3-latka do niej wyślę...
 Szkoda, że na jej smutki nie mogę nakleić plasterka o cudownej mocy... Pewnego dnia zdajemy sobie sprawę z tego, że dzieci są za duże, by wziąć je na ręce i utulić. Wymykają się nam. Zaczynają żyć swoim życiem. Różnie sobie z tym radzą. Chciałabym być dla córki oparciem, jej kotwicą,  kołem ratunkowym, ale muszę się pilnować, by przez chęć niesienia pomocy nie stać się balastem. Mogę tylko być obok, czekać...

Moją odskocznią od domowych problemów jest literatura. Czytając, zapominam o tym, co dzieje się wokół mnie. Tak jest najczęściej. Ale czasami trafiam na książkę, która jest jakimś znakiem dla mnie, koresponduje z tym, co mnie męczy. Wierzycie w magię książek? Czy one mogą sobie wybierać czytelnika lub czas, w którym zostaną przeczytane? Czemu akurat z kilkuset pozycji w domowej biblioteczce sięgnęłam po taką, w której występują nastoletni bohaterowie?


Greifswald, miasto w w północno-zachodnich Niemczech. Zima.
Anna jest jedynaczką, pochodzi z dobrego, dostatniego domu. Za chwilę będzie zdawać maturę. Gra na flecie, ma plany na przyszłość. Pomimo tego, że ma osiemnaście lat, można ją nazwać grzeczną dziewczynką.
Pewnego dnia w jej życiu coś się zmienia. Znajduje w swojej szkole lalkę. Mogłaby przejść obok niej obojętnie, mogłaby jej nie podnosić, nie pytać, kto ją zgubił. Dalej by mogła żyć w swojej mydlanej bańce. Bardzo często jakiś drobiazg, szczegół decyduje o naszej przyszłośći. Tym razem była to szmaciana lalka, która okazała się być własnością młodszej siostry szkolnego outsidera, handlarza narkotyków, Abla. Anna zaintrygowana innością chłopaka wkracza w jego świat. Przez przypadek odkrywa, że Abel posiada ciekawą umiejętność - opowiada baśnie swojej sześcioletniej siostrzyczce, Michi. Anna bardzo szybko orientuje się, że chłopak ma duże kłopoty.


"Baśniarz" Antonii Michaelis to  niezwykła historia. To opowieść o  tym, jak bardzo pozory mogą mylić. Wchodząc w życie Abla, odkrywamy jego mroczne tajemnice, wkraczamy w jego codzienność przesiąkniętą baśnią. Zanurzamy się w  baśni,  którą przenika brutalna rzeczywistość.
Tej baśni raczej nie przeczytamy małym dzieciom. Abel poprzez swoją fantastyczną opowieść chce swoją siostrę ostrzec przed różnymi zagrożeniami. Jest w tej baśni ciemność i  strach, niepewność i ból; są czarne charaktery,  myśliwi,  jest nawet wyspa mordercy...
Dla kogo jest ta książka? Na pewno nie dla dzieci. Raczej dla młodzieży 16+. A także dla dorosłych, którzy chcą poznać nastoletni punkt widzenia, którzy nie boją się zejść do poziomu swoich dzieci. Bowiem dla dorosłych czytelników ta historia może być miejscami trochę infantylna.
 Pojawia się problem  narkotyków - wszyscy w szkole wiedzą, czym zajmuje się Abel, ale nikt z nauczycieli nic nie robi. Jeden z nich nawet przymyka oczy na to, że  chłopak na lekcji odsypia nocne eskapady. Bezradność, bezsilność, czy umywanie rąk?
Anna ma bardzo wyrozumiałych rodziców - mówi do nich po imieniu. O nic nie pytają, nic nie chcą wiedzieć, życzą późnych powrotów do domu. Nie motywują do nauki przed maturą... Ufność i miłość, czy naiwność? Nie zauważają kontrastu między symfonią Mahlera rozbrzmiewająca z adaptera stojącego na antycznej komodzie, a odpadającym tynkiem w NRD-owskim bloku. Nie chcą tego widzieć?
Dla mnie to trochę ostrzeżenie - jak bardzo muszę być czujna, jak uważnie muszę przyglądać się zachowaniu córek, a także ich znajomym. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje córki dorastają, iż chcą być coraz bardziej samodzielne, ale jednocześnie nie mogę zapominać, że narażone są na wiele niebezpieczeństw - jak je przed nimi ostrzec? Czy mogę je ciągle chronić? Wiem, że nie..


Na okładce jest informacja, że historia  Anny i Abla to "historia miłości rozwiewającej wszelkie wątpliwości". Jest to książka  o pierwszej miłości -  bardzo mocnej, trudnej, bolesnej, a jednocześnie   ślepej i naiwnej, pełnej bólu, podejrzeń, zwątpień. Watpliwości się rozwiewają, i owszem, ale cena prawdy jest straszna.
Jest to też książka o miłości braterskiej, o poświęceniu i przywiązaniu.


Co mnie w tej książce oczarowało? Smak słów. Ich moc. Ich magia.
Jest poetycko, metaforycznie,  pięknie, czasami trochę a la Coelho, ale nie jest to męczące. Jest coś z Fausta, coś z Małego Księcia, a jednocześnie mocno kryminalnie, tajemniczo, mgliście. Jest o tym, że słowa mogą uwieść, a nawet omamić...
Tu fragment:
"To jest miejsce, gdzie wszystkie wołania wpadają do morza, bo nie sięgają dalej. Na dnie morza widziałem leżące słowa, tysiące słów, wraki zdań, pytania i odpowiedzi, które nigdy nie dotarły do celu...- wyjaśnił mors.
- Jakie to smutne! Cmentarzysko słów! - zawołała Mała Królowa.
- Niektóre z nich pożerają ryby i potem otrzymują dziwne nazwy: płetwal karłowaty i samogłów, węgorz elektryczny i latimeriopodobne... - wyjaśnił mors" (Str. 163)

Baśń powinna dobrze się kończyć, najlepiej słowami: i żyli długo i szczęśliwie..., a tu? Raczej nie oczekujcie happy endu...




Piosenki Cohena pojawiają się w książce wielokrotnie. Tu link do mojej ulubionej:)

czwartek, września 11, 2014

Olśniewająco! ("Coraz mniej olśnień" Ałbena Grabowska-Grzyb)

Początek września to dla mnie od lat bardzo trudny czas. Dzieci idą do szkoły. Zmienia się rytm życia rodziny. W tym roku czynnikiem ułatwiającym, a nawet wspomagającym jest pogoda - kompletnie nietypowa - nieirlandzka. Jest pięknie -  ciepło i słonecznie. Gdy budzi mnie słońce,  chce mi się rano wstawać, mam siłę na to, co przynosi dzień. Staram się wykorzystać każdą wolną chwilę, by cieszyć się taką pogodą. 

Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę "Lady M" Ałbeny Grabowskiej-Grzyb (tu moja opinia). Bardzo spodobał mi się styl tej autorki, więc bez lęku sięgnęłam po kolejną jej powieść "Coraz mniej olśnień".  Drugie spotkanie muszę uznać za równie udane!



W przypadku tej powieści świetnie sprawdza się zdanie: nie oceniaj książki po okładce. W wydaniu elektronicznym do lektury ma skłonić z lekka wystraszone dziewczę z różowymi włosami, z okularami na oczach.  Na okładce wydania papierowego  kusi ponętna, szczupła, pewna siebie kobietka w zwiewnej sukience. Obie  te okładki są jakieś takie banalne, przesłodzone - w żaden sposób nie zapowiadają treści. Gdybym nie poznała wcześniej twórczości pani Grabowskiej, nie wiem, czy bym po tę książkę sięgnęła. 

 

Moje pierwsze wrażenie po skończonej lekturze? Ale jak to, kurde, jest mozliwe?! Przecież czytałam uważnie, to nie tak miało być... - zaskoczenie,  totalne zaskoczenie.

Ale od początku. "Coraz mniej olśnień" to nie jest typowa obyczajowa historia. To raczej studium kobiecych emocji, próba zdefiniowania kobiecego charakteru. To podkreślenie wielowymiarowości i złożoności kobiecej duszy. Pokazać tyle uczuć na  zaledwie 308 stronach  - to wielka sztuka. Tak poplątać, by potem tak  inteligentnie połaczyć. Chapeau bas!

Marlena, Maria, Elżbieta i Alina.  Stylistka, dziennikarka, poetka i pani doktor, która z zrezygnowała z wykonywania zawodu. Cztery pewne siebie kobiety. Pewne swoich potrzeb. Same decydujące o sobie. To kobiety, które dużo przeszły. Nauczyły się dbać o siebie. A to, że czasem kosztem innych - to dla nich nieistotne. W co grają bohaterki?  Bo to, że grają -  wątpliwości nie mam. Mniej lub bardziej świadomie, czasem przed sobą, częściej przed innymi.  Muszą podejmować trudne decyzje, ponosić ich konsekwencje. Radzą sobie, ale czesto są przy tym cyniczne, nierzadko bezwzględne, a nawet wyrachowane. Ich twarde zachowanie często jest efektem ich bolesnych wspomnień, rozczarowań. Są wewnętrznie poharatane, a w głębi serca wrażliwe i spragnione ciepła.
Ta powieść to historia trudnych uczuć, skomplikowanych relacji. Niezwykle  autentycznych.
Najwięcej o relacji matka - córka, a raczej o trudnościach w budowaniu tejże. Ałbena Grabowska kwestionuje istnienie narodowego mitu matki. Pokazuje, że stereotyp Matki Polki jest bardzo łatwy do obalenia. Podczas lektury rodzą się pytania - co to znaczy, być dobrą matką? Czy kobieta ma prawo zawalczyć o swoje szczęście,  czy jest "tylko dla dzieci"? Czy jest granica zaangażowania w macierzyństwo, czy można połączyć bycie matką i spełnioną kobietą? Trudne, prawda? Odpowiedzi łatwych też nie ma. Nie ma jednej, prawidłowej odpowiedzi, bo ile kobiet, tyle recept na szczęście..

 A w tle mężczyźni - słabi, zależni.


Pomimo powagi tematu, trudnych emocji - powieści nie trzeba się bać.
Oprócz fragmentów trudnych, refleksyjnych są sceny dynamiczne, humorystyczne. Rozterki bohaterek przeplecione są obrazkami ze świata mody, pojawiają się nazwy znanych marek, opisy ciekawych stylizacji. Autorka pokazuje też środowisko dziennikarzy oraz lekarzy, umiejętnie wplata fachową terminologię. Ogromnym atutem jest też pokazanie groteskowego reality show na najlepszego poetę. Wyobraźcie sobie, że w ciągu dziesięciu minut macie ułożyć wiersz, wykorzystując trzy słowa, dajmy na to: kobieta, olśnienie, przeszłość. Waszego wiersza ma za chwilę posłuchać cała Polska. Szanowne jury ma wygłosić ocenę. Rewelacja:)

Ałbena Grabowska potrafi  odważnie pisać o  seksie, o seksualnych potrzebach. 
Rzadko się mówi o tym, ze kobieta potrzebuje spełnienia w seksie. Mało która z pań potrafi powiedzieć, że marzy o wspaniałym kochanku - nieważne mąż czy nie mąż...  Jedna z bohaterek ucieka,  by szukać szczęścia - swojego własnego, egoistycznego - tego matkom się nie wybacza...

Znów przez książkę czuję się sprowokowana do przemyśleń. Do  ustalenia ze sobą, czy warto zaciskać zęby, znosić swój los, czy warto o siebie zawalczyć...
Czy nie lepiej poszukać kompromisu? Ale czy kompromis nie jest formą tchórzostwa?
Czy codzienne zakładanie na twarz uśmiechu numer pieć jest grą, udawaniem? 

Na koniec zacytuję Kasię: "Styl Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest świetny, babski w najlepszym tego słowa znaczeniu, babski babskością najlepszej jakości, gdzie trzeba dosadnie, gdzie trzeba delikatnie, gdzie należy niedopowiedziany, a gdzie się nie da inaczej - po męsku, kawa na ławę."

Pani Ałbena jest lekarzem, neurologiem, epileptologiem, zna się na wielu poważnych chorobach, ale przede wszystkm zna się na kobiecych emocjach, Jest  pisarką, juz się poprawiam, jest 
Bardzo Dobrą Pisarką!

piątek, września 05, 2014

"Poczet królowych polskich" - rzecz o świecie, którego już nie ma


Ależ to powieść! Niesamowita, wspaniała, wyjatkowa  - takie lubię, takie działają na moją wyobraźnię, takie nie dają mi spać. Nie chciałam  opuszczać świata stworzonego przez Marcina Szczygielskiego.
Z żalem pożegnałam bohaterów - nie powiem, że odłożylam książkę na półkę, bo znów korzystałam z czytnika. Postanowiłam sobie, że przy najbliższej okazji muszę sobie kupić wersję papierową i wracać do tych postaci. 


Nietypowa konstrukcja powieści sprawiała, że odczuwałam ciekawość i niepewność zarazem. Zaczynałam czytać rozdział, nie wiedząc, kto tym razem będzie narratorem. Gdy po chwili sytuacja się wyjaśniała, musiałam odnajdywać się gdzieś w międzywojniu, po chwili w Warszawie, jak najbardziej współczesnej  - historia  mnie prowadziła, ja się jej podporządkowałam.
 Wątki się plączą, zazębiają, układają się w głowie w niesamowity wzór, jak w mandali, o której zresztą mówią główne bohaterki - tylko z oddalenia widać jej urok. 
Ogniwem łączącym są Królowe - nie koronowane, lecz władające światem wokół siebie. Róża Król - służąca w żydowskim domu - to pierwsza z nich. Potem dwie panie - Ina Król i Magda Król. Babcia i wnuczka. Jest jeszcze Zofia - córka Iny, matka Magdy, ale jej autor nie dał szansy nawet odezwać się
(sporo za to mówi się o niej). 
Główną bohaterką jest Ina, jednak określenie "babcia" nie bardzo do niej pasuje - jej życiorys to niemalże gotowy scenariusz filmu.  Od Ity Zajtel - dziewczyny z żydowskiej dzielnicy Warszawy do Iny Marr - gwiazdy kina.
   Marcin Szczygielski zbudował postać Iny w oparciu o biografię aktorki  polskiego okresu międzywojennego - Iny Benity. Nie będę pisać kim była, wystarczy bowiem wpisać jej nazwisko do wyszukiwarki, by przeczytać, jak znaną była postacią.


Ina Benita (1912-1944 - wg Wikipedii, a ta wiadomo może się mylić)

Drugą ważną postacią jest Magda, typowa przedstawicielka "młodych gniewnych" - singielka w dziwnym związku z gejem, zatrudniona w korporacji, z kredytem. Wnuczka Iny, dziedziczka rodzinnych tajemnic, traum...i dużych pieniędzy. 
Powieść to kompilacja wielu biogramów, życiorysów autentycznych  postaci, co autor zresztą zaznacza w kluczu do powieści. Domyślam się, że zebranie tylu materiałów kosztowało pana Marcina dużo wysiłku, ale jestem pewna, że była to fascynująca praca. Dla mnie klucz - swoiste posłowie - był równie fascynujący  i poruszający jak cała powieść. Każdą z postaci sobie wygooglowałam, obejrzałam dostępne zdjęcia. Z łezku w oku wróciłam do starego, czarno białego kina. Obejrzałam film "Jego ekscelencja subiekt" z Iną Benitą w jednej z głównych ról. Niesamowite wrażenie - oglądać postać, o której się czytało...
Marcin Szczygielski stworzył fikcyjną historię, wielce prawdopodobną, gdyż popartą datami, nazwiskami, tytułami filmów, o których można przeczytać. Stworzył  historię oszałamiającą!  

"Poczet królowych polskich" to bardzo konkretna historia - wszystkiego w niej po trosze - jest i trudna  acz barwna polska historia, i uczuć cała gama, i anegdoty, i nieszablonowi, nietypowi, kontrowersyjni
 bohaterowie, i współczesność ze swoją jaskrawością, i wspaniały język, i subtelność i naturalizm jednocześnie...
Jest i Wilno, i Warszawa, i prowincja.  Są teatry, pracownie krawieckie, garderoby aktorek, ploteczki i plotki. Sporo o środowisku gejów, transseksualistów tak międzywojennym, jak i współczesnym. Są żydowskie tradycje te przestrzegane, jak i te ignorowane... I powiedzonka Królowej - koniecznie muszę do nich wrócić, wynotować, rozgryźć, niektóre zapamiętać.

Kolejny mężczyzna, który mnie uwiódł - najpierw Jacek Dehnel, potem Remigiusz Grzela, teraz Marcin Szczygielski. Tych autorów wpisuję na listę ulubionych...

Oddam głos autorowi: tu można przeczytać wywiad, a tu obejrzeć rozmowę Marcina Szczygielskiego z Tomaszem Raczkiem:


Czy muszę dodawać, jak oceniłam tę książkę?
 Czy muszę jeszcze zachęcać? 
Jeżeli mi się nie udało przekonać Was do sięgnięcia po tę pozycję, może autor zrobi to lepiej:

Teledysk reklamujący książkę, gdzie Marcin Szczygielski partneruje Inie Benicie:)



wtorek, września 02, 2014

Przeczytane w wakacje ("List z powstania", "Prawo panny Murphy", "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął")

Wakacje się skończyły, więc czas się zmobilizować i wpomnieć o pozostałych wakacyjnych lekturach. 
Co udało się przeczytać?

 "List z powstania" Anny Klejzerowicz - nomen omen - piszę o tej książce 1 września, w 75 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej. Główną osią fabuły jest Powstanie Warszawskie, a  dokładniej - zaginięcie Hanki Bańkowskiej, młodej dziewczyny należącej do Szarych Szeregów, łączniczki.  Czytałam tę książkę w pierwszych dniach sierpnia - chciałam w ten sposób pokazać moim córkom, że pamietam o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu lat i że one też powinny. 1 sierpnia nie było nas w Warszawie, ale stanęłyśmy na chwile w ciszy, a potem dość długo rozmawiałyśmy. Moje dziewczyny są  harcerkiami, sporo wiedzą o czasach okupacji, o małym sabotażu - wiedzą, że nie wolno im zapomnieć o historii. Sięgnęłam po tematykę okołopowstaniową, by wzbudzić w sobie jakieś refleksję, aby nie wsłuchiwać się w medialne kłótnie o zasadność wybuchu powstania, tylko pomyśleć o jego uczestnikach, o ludziach, którzy zaryzykowali wszystko. Uważam, że było to Bohaterstwo. 
Spodziewałam się po książce czegoś więcej. Za mało powstania w książce o powstaniu. Tytułowy list pojawia się na samym końcu i jest nieprawdopodobnie gorzki i bolesny w swej wymowie. Powieść jest w zasadzie bardziej o poszukiwaniu rozwiązania zagadki zaginięcia uczestniczki powstania. Julia całe życie szukała siostry. Swoją obsesją zaraziła córkę, Mariannę. Ta też wszystko poświęciła się temu, by odnaleźć ciotkę, której nawet nie znała. Musiała zmagać się z ciężarem przeszłości. "List z powstania" mówi o tym, że są rany, które się nigdy nie zagoją, a im bardziej są rozdrapywane, tym bardziej bolą...
Wątki poplątane, bohaterowie niejednoznaczni, powstanie gdzieś w tle, a mnie brakowało napięcia. Nie mogłam się wczuć w emocje postaci - nie przekonały mnie. 
Po zakończonej lekturze sporo myślałam o naturze zła, o manipulowaniu uczuciami, o skomplikowanych międzyludzkich relacjach, o tym, czy warto poświęcić się historii, czy lepiej "z żywymi naprzód iść"..., czyli podsumowując,  magia książki zadziałała!

Anna Klejzerowicz ze swoją powieścią

***

 "Prawo panny Murphy" Rhys Bowen. Wybrałam tę książkę, ponieważ wiedziałam, że główna bohaterka jest Irlandką. Spojrzałam na tę postać przez pryzmat własnych doświadczeń na Zielonej Wyspie. Molly - tytułowa bohaterka - reprezentuje typowy irlandzki typ urody - ma rude włosy, jest niezwykle energiczna i, jak sama o sobie mówi, "ma niewyparzoną gębę". 

Ucieka z irlandzkiej wioski w hrabstwie Mayo, najpierw do Belfastu,  potem pod przybranym nazwiskiem do Nowego Yorku. Jest rok 1901, w Londynie umiera królowa Wiktoria, trwa fala emigracji Irlandczyków do Ameryki (trwa zresztą do dziś...). Molly na statku opiekuje się dwójką nieswoich dzieci. Podczas oczekiwania na zejście na wymarzony amerykański ląd dochodzi do morderstwa. Molly trochę przez przypadek, trochę dzięki wrodzonej przekorze,  a głównie z ciekawości rozpoczyna swoje śledztwo. Jest przy tym nieostrożna, niefrasobliwa, więc akcja trzyma w napięciu, ciągle się coś dzieje. W życiu Molly pojawia się też przystojny pan policjant ...- jest to bardzo kobiecy kryminał - jak najbardziej polecam! Sporo o Nowym Yorku początku XX wieku, o ówczesnych realiach. Lekko, z humorem, ale i z dbałością o detale. Właśnie czytam drugą część przygód Molly ("Śmierć detektywa") - powiem krótko - trzyma poziom! 


Mieszkam niedaleko Cobh, jednego z irlandzkich portów, skąd m.in. odpływał Titanic.Tu też stoi pomnik Annie Moore, jednej z pierwszych emigrantek do Ameryki. Tak mogła wyglądać Molly...

 
Tak dziś wyglądają irlandzkie wioski opuszczone przed dziesiątkami lat. 

***
"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson - "Brawurowa powieść, która zachwyciła 1,5 miliona czytelników". A ja się pytam - jak zachwyca, skoro nie zachwyca? 
W wielu recenzjach widziałam określenie: szwedzki Forrest Gump - być może pasuje, podobieństwa zauważalne, i właśnie może o to chodzi, że jak dla mnie  - zbyt oczywiste. Od razu muszę podkreślić, że przedstawiam swoją bardzo subiektywną ocenę. A że Forresta uwielbiam (tak wersję literacką W. Grooma, jak i filmową z twarzą Toma Hanks'a), więc stulatek na mnie wielkiego wrażenia nie zrobił...                                                                                                    Allan Karlsson, tytułowy stulatek opuszcza dom spokojnej starości. Nie chce spokojnie czekać na śmierć. Wplątuje się w tak niesamowitą intrygę, że policja i prokuratura są bezsilne! Zresztą, gdzie on nie był, kogo nie poznał przed ukończeniem stu lat! Wymienię tylko nazwiska: H. Truman, W. Churchill, J. Stalin, Mao Zedong... Pływał łodzią podwodną, konstruował bomby, wpływał na losy świata... 
Natężenie nieprawdopodobnych sytuacji, w jakich znalazł się Allan, było dla mnie zdecydowanie zbyt duże i z tego też powodu nie uważam tej książki za wybitną. Jak dla mnie zbyt absurdalnie.


Doceniam fantazję autora - stworzył postać, której na pewno nie można określić nudną.
Dał czytelnikowi powieść z prostym przekazem - 1. Nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje życie; 2. Życie to wielka przygoda - trzeba za nią podążyć; 3. Tak żyć, by było co wspominać; 4. "Jest jak jest i będzie co będzie" ...
Warto przeczytać tę książkę, poznać historię świata z przymrużeniem oka, pośmiać się i wyrobić sobie własną opinię...
Jak dla mnie Forrest Gump kontra Allan Karlsson - 1:0

***


 Czas pochować słomkowe kapelusze i filtry przecisłoneczne, wyciągnąć z szafy kurtki przeciwdeszczowe (parasole w Irlandii się nie sprawdzają) i kalosze, koniecznie kalosze. A wieczorami rozpalać w kominku i chować się przed jesienią pod kocem, oczywiście z książką w ręku...