Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gwiazd naszych wina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gwiazd naszych wina. Pokaż wszystkie posty

sobota, lipca 05, 2014

"Poryczeć się jak dziecko jest dobrze" - "Gwiazd naszych wina", "Zorkownia"

Zdążyłam. Pożegnałam się.




W drodze do Polski, w  samolocie doczytałam książkę Johna Greena "Gwiazd naszych wina". Sięgając po nią, nie kierowałam się tym, że ostatnio ten tytuł jest popularny ani tym, że w kinach jest teraz film pod tym samym tytułem. Motywacją dla mnie było to, iż  przeczytała ją moja córka - przeczytała w dwa dni, spłakała się strasznie i... zaczęła ponownie czytać. Mówiła, że to piękna książka. Trudna, smutna, ale piękna. Musiałam to sprawdzić.
I faktycznie - bardzo ciekawa książka. Przejmująca...

 
Moja Ala ze swoją ulubioną  książką na huśtawce u nas przed domem. I rysunek Ali. 

Młodzi ludzie raczej nie myślą o śmierci - i jest to zupełnie naturalnie, jest przecież tyle przyjemnych tematów. Czasem jednak muszą się zmierzyć z odejściem kogoś bliskiego. Dobrze, że są książki, które przybliżają ten temat. W kanonie lektur jest "Mały Książę" - piękna, pełna symboli opowieść. Jest też historia Oscara i pani Róży. Obie te historie na pewno wzruszą młodych wrażliwych czytelników. Książka Johna Greena będzie dla nastolatków tym cenniejsza, że temat śmierci pokazany jest z nastoletniej perspektywy, miłość i śmierć pojawiają się  w tej książce równolegle -  ta książka mogłaby być lekturą szkolną, powinna być.


Nie chcę jej ani strzeszczać ani omawiać, bo odebrałam ją przez pryzmat ostatnich wydarzeń. Zresztą  w internecie można znaleźć mnóstwo  reenzji tej książki ( np. tu). Dodam - pochlebnych recenzji. Tym pochlebniejszych o ile recenzent młodszy... Taka zależność.
Oprócz historii o chorobie, śmierci, miłości - dla mnie była to przede wszystkim książka o fascynacji książką. Śmiertelnie chora nastolatka najbardziej marzy o tym, by poznać dalsze losy bohaterów swojej ukochanej  książki.
Mnie "Gwiazd naszych wina" nie do końca przekonała (może przez te amerykańskie realia), ja nie płakałam, ale jak najbardziej polecam. Warto przeczytać, warto podsunąć młodzieży.

W Polsce byłam zaledwie trzy dni. Poleciałam, by odwiedzić umierającego wujka, by spędzić z nim czas. Przyznam, że bardzo bałam się wizyty w hospicjum. Moje obawy wynikały z mojej niewiedzy.  By oswoić się z tematem sięgnęłam po "Zorkownię" - książkę-pamiętnik, książkę-blog, ksiązkę-zapis spotkań z umierającymi, z rodzinami chorych. Książka bardzo mi pomogła, a jednocześnie poruszyła.
Przede wszystkim jestem pod ogromnym wrażeniem ciepła, siły, spokoju wolontariuszki, która spisuje swoje wrażenia. Jej szacunek dla cierpiących ludzi jest godny podziwu.
Ja  byłam tylko przy jednym chorym, i to bliskim, i było to dla mnie bardzo trudne przeżycie. Pani Agnieszka Kaługa przedstawiła historie bolesne, a jednocześnie niosące pocieszenie. Autorka musiała poradzić sobie ze śmiercią swojego maleńkiego dziecka. Formą terapii były wizyty w hospicjum, pomoc sobie przez pomoc innym. Potem był blog  - zorkownia (tu rozmowa z autorką).  Podtytuł bloga - hospicyjna myśloodsiewnia - dla mnie taką myśloodsiewnią była właśnie ta książka - pozwoliła oswoić myśl, że odchodzi bliska osoba; nie myśleć, że cierpi się samemu;  przeczytać o cierpieniu innych, o mniejszych i większych rodzinnych tragediach, o sytuacjach, gdy śmierć jest wybawieniem...
Śmierć jest częścią życia, śmierć kojarzy się ze smutkiem, łzami, ale dzięki Zorce wiem, że może być pełna spokoju, nabożeństwa, iż ważna jest wtedy obecność, czasami ciepły gest, kilka słów, a czasem milczenie.
"Zorkownia" to zdjęcia utrwalane słowami: pstryk - zdjęcie z życia, pstryk - uczucia piękne,wzniosłe; pstryk - uczucia wstydliwe, przykre...
Dodatkowym atutem jest piekny, prosty język, niezwykła poetyckość, metaforyczność.
Niesamowita książka!




Zdążyłam być u wujka dwa razy -  dwie trudne wizyty, dwie ważne rozmowy, kilka trudnych godzin milczenia, obserwacji świadomości odchodzenia. Niezwykła metafizyka tych spotkań, powiedziałabym magia - zostanie ze mną na zawsze...

Pytałam, czy do niego zaglądają jacyś wolontariusze. Mówił, że są, ale on nie chce rozmawiać, nigdy nie był wylewny.  Dobrze, że są ludzie tacy jak autorka "Zorkowni", że  towarzyszą chorym, starszym, samotnym ludziom w ostatnich dniach; że poświęcają swój czas, by po prostu być.
Piszę o wujku w czasie przeszłym, bo spełniło się jego marzenie - nie męczył się długo.  Odszedł w nocy, we śnie.. W drodze na lotnisko chcieliśmy się z nim pożegnać, ale zastaliśmy puste łózko.
Została pamięć, wspomnienia z dzieciństwa  i te kilka ostatnich zdań..