W domu juz pachnie piernikami. W rogu stoi choinka. Prezenty popakowane. Mogę myśleć o świętach, ale najpierw muszę uporać się z uczuciami, które wywołała we mnie książka Agnieszki Turzynieckiej "Dziewczynka z balonikami" - rozłożyla mnie na łopatki... Czuję się emocjonalnie rozbita.
Już dawno nie trafiłam na książkę, którą przeczytałabym od razu przy jednym podejściu... Jest co prawda krótka, ale niezwykle mocna.
Na chwilę przed lekturą rozmawiałam ze znajomym o tym, że nie może poradzić sobie ze swoimi emocjami, że będzie musiał swój stan skonsultować z psychologiem - długo rozmawialiśmy o problemach osób z depresją. Kończąc rozmowę powiedziałam, że idę czytać. Dodałam, że czuję, że muszę sięgnąć po tę akurat książkę. Rozmawialiśmy o tym, czym kieruję się wybierając kolejne lektury. Powiedziałm, ze najczęściej jest to intuicja. Jakże się zdziwiłam wchodząc w świat stworzony przez Agnieszkę Turzyniecką; jak bardzo temat książki był mi bliski, mojej dopiero co zakończonej rozmowie. Ileż odnalazłam w niej wspomnień...
W problemach głównej bohaterki zobaczyłam siebie, moje problemy z porozumieniem z własną mamą. Przypomniały mi się jej słowa, które dołowały mnie przez lata. Nie mam odwagi, by głośno o nich napisać, ale pomimo upływu tylu lat wciąż bolą. I siedzą gdzieś z tyłu głowy pomimo tego, że z mamą teraz umiem rozmawiać.
Z bólem czytałam o myślach samobójczych bohaterki. O tym, jak głęboko i mocno siedzą w głowie osoby dotkniętej chorobą. Mój wujek niestety przegrał walkę z chorobą alkoholową i depresją. Nikt w rodzinie nie umiał mu pomóc. Wybrał sposób rozwiązania problemów...
Te osobiste czynniki nałożyły się się na odbiór "Dziewczynki z balonikami".
Jak zwykle nie będę książki streszczać - jest krótka, ma prostą fabułę, ale tkwi w niej niezwykła moc. Ileż w niej mieści się uczuć, emocji, rozterek, bólu, złości i gniewu... Nie sposób opisać, a co jeszcze bardziej wartościowe dla czytelnika - więcej wywołuje. To jest główny atut powieści Pani Agnieszki.
Do tego ta pierwszoosobowa narracja... Wejść w skórę osoby z poważnymi problemami psychicznymi, napisać książkę o wewnętrznych zmaganiach, o trudnych wspomnieniach, a jednocześnie zachować taki spokój relacji - chapeau bas!
Główna bohaterka - dwudziestosiedmioletnia Marlena mieszka w Niemczech. Mieszka sama w maleńkim mieszkaniu, w którym nie ma nawet łóżka. Gdy wraca zmęczona z pracy, kładzie się na materacu, by następnego dnia znów wyjść do pracy... Jej wyjazd z Polski był formą ucieczki, próbą udowodnienia sobie i światu, że sobie poradzi, iż jest zaradna, samodzielna... Różnie jej to wychodzi. Są etapy, gdy czuje się superwomenką, by za chwilę popaść w czarną rozpacz.
Ta huśtawka nastrojów doprowadza ją do szpitala psychiatrycznego. Jej pobyt na kolejnych oddziałach przypomina wędrówkę po kolejnych poziomach piekła... Rozmawia ż innymi pacjetami, poznaje ich historie, obserwuje inne psychiczne zaburzenia. Ma wrażenie, że nikt ani nic nie jest jej w stanie pomóc. Czuje się samotna.
Z rozmów z lekarzami można dowiedzieć się, jak wyglądała przeszłość Marleny. Dziewczyna opowiada o problemach z kontaktami społecznymi, z nadwagą, z niską samooceną, a przede wszystkim mówi o swojej rodzinie, o swojej matce, która nie potrafiła jej kochać, a bynajmniej nigdy o tym nie mówiła. Trudna, toksyczna więź z matką zaważyła na całym życiu. Jakże dobrze rozumiem rozdarcie między uczuciem miłości i przywiązania a żalu i bólu....
I słowo klucz - depresja, którym sobie często buzię wycieramy... W powszechnej opinii przecież to bzdura, wystarczy wziąć się w garść i przestać się wygłupiać, wziąć do roboty... Nie przyjmujemy do wiadomości myśli o tym, że jest to choroba. Poważna. Nowotwór emocji... Wg WHO to jeden z najpoważniejszych problemów zdrowotnych na świecie.
Marlena jest inteligentną i wrażliwą kobietą, niezależną, więc w powszechej opinii nie ma prawa chorować. Pracuje sobie za granicą, tylko na siebie zarabia dobre pieniądze, języki zna - czego jej do szczęścia trzeba... Ci wykształceni przecież sobie radzą z problemami, tyle książek przeczytali... W głowach im się przewraca... Jakże to złudne... Skąd ja to znam?...
Dziewczynka z balonikiem. There is always hope |
Motym dziewczynki z balonikiem znałam od dawna. Nie wiedziałam, że jest tak popularny. Zamieszczone przeze mnie rysunki na murze to dzieła Banksy'ego z serii Balloons girl ( Tu więcej dzieł Bunksy"ego). Zwróćcie uwagę na podtytuł powyższego...
"Na wszystkich pani rysunkach są małe dzieci. Na większości z nich znajduje się mała dziewczynka. To pani jest ta dziewczynką. Pani wciąż jest tą małą dziewczynką, która szuka akceptacji i miłości. Pani Marleno, proszę pozwolić jej dorosnąć. Niech pani zwróci uwagę, że ta dziewczynka jest zawsze uśmiechnięta. Ale pani już nie jest dzieckiem. Najwyższy czas, żeby stać się uśmiechniętą kobietą" (s. 48)
Bardzo chętnie sięgnę, ambitna literatura!
OdpowiedzUsuń