niedziela, października 04, 2015

Obowiązkowo, gdy się tęskni. "Kochana moja. Rozmowa przez ocean" Małgorzata Kalicińska i Barbara Grabowska


Podobno, żeby zrozumieć własny świat, najpierw trzeba zanurzyć się w obcym. Chyba coś w tym jest, bo z  niemalże maniakalnym uporem wchodzę w kolejne fikcyjne, literackie światy, by wracać do swojego. W każdej książce szukam czegoś dla siebie, o sobie. Świat przedstawiony daje tylko namiastkę takiego zanurzenia - jakże cenna to namiastka:)  Jednak czasem trafia się na książki, które powstają na podstawie prawdziwych doświadczeń i przeżyć. Pozwalają bardziej poznać świat czyichś emocji, a przez to uważniej przyjrzeć się swoim.
Ostatnio czytałam książkę Małgorzaty Kalicińskiej i Barbary Grabowskiej "Kochana moja. Rozmowa przez ocean". I od razu muszę zaznaczyć, że słowo rozmowa jest tu kluczowe. To nie jest powieść, tu nie ma fabuły, akcji. Są dwie narratorki - dwie rozmówczynie. Dziesiątki maili. Matka i córka. Dwie kobiety, którym przyszło żyć  z dala od siebie. Dzieli je tysiące kilometrów, ale ich myśli wciąż krążą wokół siebie. Gdy Małgorzata budzi się w swoim domu, gdzieś na mazowieckiej wsi, Basia w swoim mieszkaniu w Sydney szykuje się do snu. Jeszcze tylko wysyła mamie e-mail: „Wiesz, mamo, nauczyłaś mnie, że dom to jednak dom. Miejsce, gdzie nawet jeśli przyjadę w środku nocy, ty wyjdziesz w szlafroku i nalejesz mi talerz zupy. Wariatka jesteś, zmieniasz się jak kameleon, czasem trudno dotrzymać ci kroku. Ale tam, gdzie jesteś, jest dom. I zawsze będę za tym tęsknić”.




Muszę zacząć od wstępu. Małgorzata Kalicińska zasygnalizowała w nim, jak należy czytać tę książkę, Uprzedziła, że jest ona bardzo osobista, emocjonalna, ale właśnie we wstępie zaznacza, iż  jest otwarta na czytelnika. Obie panie wprowadzają  do swoich domów.  Oprowadzają po ulubionych miejscach. Mówią o wielu osobistych sprawach,  przedstawiają członków rodzin. Dzielą się swoimi przemyśleniami na tematy mniej lub bardziej poważne. Wspominają. Cudnie wspominają, mówią o tym, że tęsknota i nostalgia są potrzebne - kształtują nas, wzbogacają.
Ciekawie się je czyta, bo to dialog dwóch inteligentnych kobiet. Wymiana zdań dwóch dorosłych kobiet. Jednej nieco dojrzalszej, bardziej świadomej i drugiej ciągle poszukującej, pytającej, ale mądrej i już doświadczonej, bo właśnie dzięki matce wie, że w życiu warto szukać własnej pasji, miejsca.


O czym rozmawiają?
O przyjaźni. Wspominają przyjaciół z lat szkolnych, młodzieńczych. Mówią o zjawisku przyjaźni na dany moment. O potrzebie bliskości, którą odczuwa się niezależnie od  miejsca zamieszkania. O bratnich duszach. Związkach - tych byłych i tych aktualnych. A także o coraz bardziej panoszącym się hejcie, a w szczególności o jego paskudnej kobiecej odmianie, czyli o tym jak jedna baba drugiej babie...
Sporo  o smakach i zapachach. Obie panie zwracają uwagę na to, co jest na ich talerzach. Małgosia uwielbia gotować, umie to robić, podpowiada córce co, jak, z czym. Zapisałam sobie kilka ciekawych przepisów. Wspominają smaki z dawnych lat. Opowiadają o subiektywnych wrażeniach kulinarnych, które okazują się nie tak bardzo indywidualne. W pewnym sensie są wspólne, bo odnalazłam w nich smaki mojego dzieciństwa - tak w odczuciach matki, jak i córki. Ja też czasem tęsknię za zsiadłym mlekiem, pomidorami prosto z krzaka, mirabelkami, agrestem. Za zbieraniem grzybów, ich suszeniem. Za smakami szły skojarzenia, tęsknoty...
Tematy kulinarne są przeplecione tamatami poważnymi. Małgosia z Basią mówią  o śmierci, odchodzeniu.  O strachu przed tym. O straconych szansach i okazjach.
O zwyczajach, obyczajach, kulturowych różnicach, podobieństwach i fascynacjach.  
Wszystkie maile sprawiają wrażenie autentycznych, szczerych. 
Zastanawiałam się,  na ile  wyznania obu pań są prawdziwe,  na ile to fikcja?  Nie ma w tej książce bieżacych problemów obu pań - zachowały je dla siebie.  Ja jestem w stanie uwierzyć we wszystko, co powiedziały. Mnie przekonały. A co ważniejsze - zarażają pozytywnym spojrzeniem na codzienność, optymizmem, radością.
Te wspomnienia, rozmowy spodobają się każdemu wrażliwemu czytelnikowi, który od czasu do czasu lubi się zamyślić  i powspominać.
Ale czytelnikowi na emigracji, który codziennie zastanawia się, co tam u rodziców, brata, przyjaciółki -  spodobają się szczególnie. Malgosię i Basię dzieli 15 tysięcy kilometrów, mnie z moją rodziną tylko 2 i pół tysiąca kilometrów, co nie znaczy, iż moja tęsknota jest mniejsza.



Tęsknota matki za córką, córki za matką jest ta sama. Nieważne, gdzie los nas rzuca. Między Małgorzatą i Barbarą jest ocean. Między mną a moją mamą tylko kilka europejskich krajów, Morze Północne, Kanał La Manche, ale czasami mam wrażenie, że ona jest za siedmioma górami, za siedmioma rzekami...
Żałuję, że moja mama nie chcę zaprzyjaźnić się z techniką.  Nie mogę do niej wysłać maila. Nawet smsa zbyt długiego nie przeczyta. Cóż... Nie mogę jej przekazać moich przemyśleń, tęsknot. Mogę tylko dzwonić. A mówić tak nie umiem, jak pisać... Mama nawet moich blogowych wpisów nie czyta. Nie wie, że piszę o tym, iż tęsknię, martwię się o nią, o tatę. Nie wie, iż tęsknię za kurpiowskimi równinami, za atmosferą mazowieckiej wsi. Za swojskością. Ale nie wie też tego, jak dobrze odnalazłam się na Zielonej Wyspie, że znalazłam tu swoje miejsce. No może trochę wie, bo była, widziała, ale chciałabym jej to opisać... Jak bardzo jestem rozdarta, bo chciałabym być bliżej nich, częściej ich odwiedzać, a z drugiej strony, jak dobrze mi, gdy nie muszę  się z wszystkiego tłumaczyć, iż w końcu zaczęłam wieść swoje życie. Nie jestem zależna ani od rodziców ani od teściów - w końcu.
"(...) dom każdy z nas nosi w sobie. W dzieciństwie to, co widzimy i czujemy, przestrzeń, nastrój, zapachy, tradycje, ludzie, to wszystko jest takim lepiszczem, z którego mały człowiek lepi sobie powoli swoje własne pojęcie domu. I ty też musiałaś sobie taki dom zbudować, w myśli, w sercu, jak ślimak taką psychiczną muszlę - dom, który jest zlepkiem tego, co czułaś, widziałaś w dzieciństwie..."
I odpowiedź na to - dom to ludzie, dom ma być w nas, że są różne domy na różne momenty życia ...
Temat mi bardzo bliski...


Niektóre książki bardziej się przeżywa niż czyta.
Bo tak naprawdę - czy mnie interesują wspomnienia pani Małgosi i jej córki. Owszem, trochę. Ale ich wspomnienia przywołują własne. Ich przemyślenia skłaniają do swoich. Ich dyskusje prowokują do zabrania głosu, do opowiedzenia się po którejś ze stron lub wyrażenia własnego zdania.  Gdy Basia opowiada o Australii, ja bym od razu chciała dodać: A w Irlandii... Bo co ciekawe - więcej podobieństw widzę z Australią niż z Polską...
Książkę "Kochana moja. Rozmowy przez ocean" należy czytać między wersami - dopowiadać. Małgosia myśli tak,  Basia tak, a ja? Basia pamięta to, Małgosia tamto, a ja? Dla tych kobiet ważne jest to, a dla mnie?
I na koniec ostatnie spostrzeżenie - szkoda, iż internet nie ma funcji "Przytul"...
Przydałaby się, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz