Muszę się przyznać, że tę książkę brałam do ręki przez kilkanaście dni, ale nie dlatego, że była zła czy nudna. Nie. Wprost przeciwnie. "Skazy" Izabeli Żukowskiej to kawał dobrej polskiej literatury. Nie najłatwiejszej, ale dobrej. Nie mogłam się zmobilizować, by usiąść i przeczytać. Łapałam po kilka stron. Myślałam, że do czytania i blogowania zmobilizują mnie wizualne zmiany na blogu, ale niestety ciągle brakuje mi energii. Potrzebuję urlopu. Potrzebuję odpoczynku od domu, dzieci, codziennej rutyny...
Znużenie - znużeniem, ale bez czytania przecież żyć się nie da. Gdy nie można uciec od rzeczywistości, dobrze, że choć na chwilę można zanurzyć się w fikcyjnym świecie. "Skazy" co prawda wymagały ode mnie zaangażowania i skupienia, ale było warto.
Fabuła sięga roku 1793. "Strach śmierdzi" - pierwsze zdanie wprowadza w mroczną atmosferę. Morderstwo - nad brzegiem Motławy, ginie kupiec Brandt. Ale nie ma dochodzenia. To nie kryminał. Na to, by dowiedzieć się, kim jest morderca, trzeba poczekać. Po chwili bowiem czytelnik przenosi się do roku 2013, do Gdańska, gdzie na lotnisku spotyka kobietę, która przylatuje na pogrzeb matki.
"Skazy" to historia pewnej rodziny z Wielką Historią w tle. Miałam jednak wrażenie, że głównym bohaterem jest Gdańsk. Atmosfera tego miasta jest niemalże namacalna. Autorka oprowadza po uliczkach, składach handlowych, bogatych dzielnicach, wprowadza do kamienic, czynszówek, na przyjecia, rauty, ale też na targi, do fabryk czy melin. Opis jest tak sugetywny, że czuć perfumy dam czy zapach ryb złowionych w Bałtyku. Izabela Żukowska opowiada o mało mi znanym odcinku historii. Pokazuje trudne polsko-niemieckie relacje. Pisze o wydarzeniach znanych z podręczników, ale też o zdarzeniach, które były ważne tylko kilka dni; takich, o których pisała lokalna prasa, którymi ekscytowano się, dyskutowano, by za chwilę zapomnieć. Sporo jest takich wiadomości - jakbyśmy przeglądali gazety z tamtego okresu. Autorce udało się wejść w wydarzenia ważne dla ludzi przed niemalże wiekiem i oddać atmosferę tego czasu. Poza Gdańskiem jest Sopot jako kurort, w którym na wypoczynek mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Jest też Gdynia - już nie wioska, ale port w rozbudowie. Jest Warszawa i Berlin. Rozmach zauważalny, robi wrażenie, choć było to na pewno wyzwanie trudne do udżwignięcia. Niekoniecznie wszystko się udało, ale praca pisarki - imponująca. Autorka w audycji Moje książki opowiadała o pracy nad "Skazami".
Losy rodziny Hollenbach poznajemy dzieki Katarinie Hollenbach - Winckler, która od wielu lat mieszka w Niemczech. To Polka mająca niemieckie korzenie. Wyemigrowała tuż po stanie wojennym, by uczyć się w niemieckim konserwatorium. Zamieszkała ze swą cioteczną babką i zidentyfikowała się całkowicie z jej rodziną. Zerwała wszelkie kontakty z rodziną w Polsce, nawet z matką. Poświęciła się pracy. I tu tak naprawdę fabuła zaczyna się komplikować, bo Katarina nie chce poznawać historii swojej rodziny, boi się jej, a jednocześnie czuje, że musi zmierzyć się z przeszłością. by móc zacząć spokojnie żyć, a ta jest pełna tajemnic, intryg, kłamstw, błędów - skaz wszelakich.
Katarina odnajduje w mieszkaniu matki list, który rzuca światło na stosunki panujące w rodzinie. Z listu, ze strzępków wspomnień babki, ze starych fotografii składa swoją historię. By poznać te rodzinne sekrety, musimy razem z Kati przenieść się do Wolnego Miasta Gdańska, do dwudziestolecia międzywojennego. Babcia Katariny - Johanna jest córką Ernesta - gdańskiego kupca angażującego się w politykę i Margaret - Angielki - kobiety przy mężu. Oboje żyją w uścisku żelaznych konwenansów. Johanna ma siostrę bliźniaczkę - Henriettę.
Zasadniczym pytaniem, na które Kati musi znaleźć odpowiedź jest, dlaczego historia rodziny jest taką tajemnicą, czemu siostry bliźniaczki w pewnym momencie przestały się ze sobą kontaktować? Dlaczego została przerwana rodzinna, siostrzana więź?
Johanna - poznaje przystojnego Polaka. Wie, że taki związek nigdy nie zostałby zaakceptowany przez ojca, któremu bardzo bliski jest nacjonalizm. Ani matce, dla której wizerunek rodziny jest rzeczą świętą. Wiec, gdy rodzice dowiadują się o znajomym córki, nie z troski, a z lęku przed skazą na wizerunku rodziny, wysyłają bliźniaczki na studia do Berlina, który w tamtych czasach był miastem rozrywek, kabaretów, dobrej zabawy, liberalności, ale i rodzącego się faszyzmu.
Po studiach Henrietta chce zostać dziennikarką. Chciałaby pracować, co niekoniecznie podoba się konserwatywnemu ojcu, więc na chwile przed planowanym powrotem do Gdańska - znika. W domu Hollenbachów ten temat zostaje przemilczany. Joanna nigdy nie zapomina o niebieskookim Antonim, jednakże po powrocie do Gdańska poślubia mężczyznę akceptowanego przez rodziców. Ani myślę opowiadać całej fabuły. Zanim Katariny zmierzy się z trupem w szafie straci duzo energii i czasu. Zmieni się przy tym nieodwracalnie.
Długi czas z książką nieco tłumaczy sposób narracji - niespieszny, skupiony na historycznych szczegółach, długie zdania. I coś co nieco irytowało - duza ilość nazw niemieckojęzycznych - nie byłoby problemu, gdyby były wyjaśnione na tej samej stronie, ale są na końcu rozdziału, wiec ich szukanie, by coś sprawdzić nie ułatwiało lektury. Być może łatwiej byłoby mi z książką papierową, ale w czytniku to było męczące. Trochę denerwowała też niekonsekwencja w nazewnictwie - często pojawiały się nazwy niemieckie (ok - taka konwencja), ale po chwili napotykałam polskie i zastanawiałam się, czym to jest uzasadnione.
Wracam do mojej tezy - to dobra książka. O tym, jak trudno żyć z balastem przeszłosci. Jak często ona nas przygniata. O pozorach. O zakłamaniu. O tym, jak trudno decydować o własnym życiu - ile razy ulegamy wpływom innych ludzi - rodziców, otoczenia; temu, co wypada i temu, co powinniśmy. O tym, jak jedna decyzja ma wpływ na kolejne. Decydując tylko o sobie, nieświadomie (lub świadomie) wpływamy na los ludzi wokół nas.
"Nie można odpowiadać za grzechy swoich przodków, myślała, gdy nocą wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w sufit, na którym tańczyły smugi świateł przejeżdżających ulicą samochodów. Nie można brać na siebie winy za to, czego się nie popełniło. Jednak, czy miejsce, które zajmuje się w życiu, ta przestrzeń, którą kreuje się niby to świadomie wokół siebie, nie jest w istocie odpowiedzią na przeszłość? Czy człowiek rzeczywiście panuje nad swoim własnym życiem, a może to wyłącznie iluzja dana mu, by się nie zniechęcił do podejmowania jakichkolwiek działań? Może to, w jakiej rodzinie przychodzi się na świat nie jest przypadkowe? Może czas i miejsce to coś więcej niż połaczenie losowych splotów wydarzeń ludzkich spotkań i własnych decyzji? "
Tekst tego wpisu powstawał ponad tydzień... Szło mi to wyjątkowo opornie. Z trudem składałam zdania, dopisywałam, by na drugi dzień skasować, znów dopisać... I niestety ciągle go nie czuję.
No nic to - z następną książką bedzie łatwiej:)
Przyznam, że nie słyszałam o tej książce. Temat jaki porusza jest bardzo ważny, więc może się skuszę.
OdpowiedzUsuńPowinnaś Wiolu, warto:)
UsuńSerdecznie dziękuję za recenzję :) Dodam, że polskie i niemieckie nazewnictwo tych samych miejsc wynika nie z niedbalstwa autorki ;), a z punktu widzenia osoby, która się wypowiada. Wszyscy żyjemy w przestrzeni, którą definiuje nasz język. A bohaterowie są albo po polskiej, albo po niemieckiej stronie. Dlatego takie rozwiązanie... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńO żadnym niedbalstwie nie ma mowy! Dominuje tu skrupulatność i dbałość o szczegóły. Rozumiem to językowe rozróżnienie dwóch światów - jest jak najbardziej uzasadnione, tylko podczas lektury te granic gdzieś się rozmywały... Pozdrawiam ciepło:)
UsuńJak na tak długi czas pisania, ta recenzja jest bardzo ciekawa i wciągająca :) Nie słyszałam o tym tytule, ale bardzo lubię tego typu historię, więc z chęcią jej poszukam :)
OdpowiedzUsuńSzukaj, czytaj, daj znać, czy Ci się podobało:) Dzięki Magdo - starałam się;)
UsuńEdytko nie bádz taka skromna . Super post. Nie znam autorki . Uwielbiam ksiázki z historiá w tle. Ta zapowiada sié interesujáco. Moze kiedys wpadnie w moje réce... Jesli czujesz sié zméczona , masz ochoté uciec z domu -zapraszam. Wiesz, ze u nas jestes zawsze mile widziana! Bardzo dziékujé za ciekawá recenzjé. Sciskam goráco.J
OdpowiedzUsuńAsiu, na Ciebie zawsze mogę liczyć:) Dziękuję<3
UsuńEdytko, świetny post, dobrze napisany, w Twoim stylu - to lubię. Czujesz się zmęczona, bo każdy w końcu kiedyś musi odpocząć. Kochana, wyrwij się gdzieś, sama bez dzieci. Poproś Alicję, żeby została z maluchami i przyjedź do mnie - najlepiej autobusem :) Buziaki!
OdpowiedzUsuń