wtorek, maja 13, 2014

A niech to Licho... sprzątnie, czyli o "Dożywociu" słów kilka



Gdy zaczynałam pisać swojego bloga, myślałam, że będzie to bardzo proste - usiąść raz na jakiś czas przy komputerze, coś napisać, opublikować i już! Jak bardzo się myliłam i jak byłam naiwna pokazały pierwsze tygodnie. Ile pracy wymaga tak zwana strona techniczna, to chyba wciąż do mnie nie dociera. A o promocji swoich wpisów to nawet nie wspomnę - ale to akurat mniej istotne... Na razie ważne dla mnie jest, by znaleźć czas na czytanie i blogowanie bez zaniedbywania obowiązków domowych. Cieszę się, że to co piszę,  podoba się moim znajomym, zaglądają, komentują (szkoda, że nie na blogu;)). Jeszcze bardziej cieszy mnie to, że moje córki czasem zaglądają - pochwalą, a ostatnio nawet chętniej zajmują się młodszym rodzeństwem, żeby mama mogła coś przeczytać lub napisać.

Początkująca blogerka często zagląda na blogi bardziej doświadczonych - dłużej obracających się w tzw. blogosferze (patrz na marginesie Z przyjemnością zaglądam). Prawie wszyscy poznali już twórczość Marty Kisiel, prawie wszyscy zachwycają się jej książkami, więc stwierdziłam, że muszę wyrobić sobie własną opinię.



Przeczytałam "Dożywocie"i już wiem, że chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.

Pierwsza myśl, która pojawiła się już po kilku stronach lektury -
 ta książka mogłaby być szkolną lekturą!

 Zamiast książek sprzed stuleci ("Zemsty", "Skąpca" czy "Świętoszka") można by zaserwować gimnazjalistom współczesną powieść, w której występuje komizm w najczystszej postaci i we wszystkch odmianach. Czytając, często uśmiechałam się pod nosem, czasem śmiałam się w głos aż  mąż pytał, co mi jest. Czytałam mu co ciekawsze fragmenty na głos i  razem się śmialiśmy. Tej książki raczej nie należy czytać w miejscach publicznych...:)
Gdybym mogła polecić tę  książkę uczniom - na pewno zorganizowałabym konkurs na wyszukiwanie nawiązań. Sama z przyjemnością przypominałam sobie klimat romantyzmu, bo  z Mickiewicza czy Byrona autorka czerpie pełnymi garściami. Z łatwością można odnaleźć też coś z Sienkiewicza, Leśmiana czy Konopnickiej. Wielbiciele twórczości Joanny Chmielewskiej też będą zadowoleni. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to ślepe kopiowanie dokonań mistrzów literatury - skojarzenia są niebanalne, zaskakujące okraszone współczesnymi epitetami. 
Uczniowie zawsze nudzą się podczas charakteryzowania bohaterów - myślę, że tu tego problemu by nie było. Główny bohater - dożywotnik Konrad ( od razu w klasie wybuchłaby dyskusja -  kto to jest...) wyprowadza się z miasta, by zamieszkać w starym domu gdzieś pośrodku niczego. Bardzo szybko przekonuje się, że nie będzie mieszkał sam. Opisywania lokatorów Lichotki to materiał na niejedną lekcje. Pomimo, że nie przepadam za fantastyką, to bohaterowie "Dożywocia" mogliby nawet zamieszkać u mnie w domu. Chętnie przygarnęłabym uwielbiające sprzątać Licho, a  za takiego Krakersa w piwnicy, który by mnie wyręczył w kuchni, oddałabym wszystkie oszczędności.  Różowego Rudolfa vel Rudolfę Valentino pokochałaby moja Gabrysia. Ciekawe, kto spodobałby się uczniom? 
Kolejna lekcja na pewno byłaby poświęcona sprawności językowej Marty Kisiel. 
 Każde zdanie, a nawet powiem więcej,  każde słowo jest dobrze przemyślane. Ostatnio zachwycałam się językiem Jacka Dehnela - jego język jest erudycyjny, wyszukany.  Język, jakim posługuje się Marta Kisiel, jest bogaty w niespotykane na co dzień wyrażenia, nie są to jednak zwroty niezrozumiałe - wprost przeciwnie! Bardzo często autorka korzysta z języka potocznego i codzienne słowa wplata z łatwością w wypowiedź stylizowaną na romantyczną. Fenomenem jest dla mnie forma czasowników w rodzaju nijakim: urosłoś, płakałoś, smuciłoś się...
Mała próbka:
 "..jesteś naszym dożywotnim opiekunem. Męczenie ciebie, nie tylko dniami, ale i nocami, żebyś nie sparciał do reszty i zachował żywość ciała i umysłu, to nasz moralny obowiązek."

Jednak, żeby nie było za słodko, muszę wspomnieć o minusach.
Język oczywiście bardzo sprawny, dowcip cięty, postaci niezwykle charakterystyczne, ale jak dla mnie było tego trochę za dużo. Gdy nawiązań, skojarzeń, językowych dowcipów jest tak dużo, to wręcz niemożliwym jest zauważenie wszystkich, wychwycenie niuansów... Pomimo, że czytanie zajęło mi kilka wieczorów, to i tak nie byłam w stanie wszystkiego zauważyć i należycie docenić.
Drugi minus, czy też minusik - fabuła. Książkę można by streścić w kilku zdaniach - odziedziczył, zamieszkał, denerwował się i pisał, pisał i oswajał się,... To taki subiektywny minusik, bo ja lubię, gdy coś się dzieje... Tu dużo działo się w sferze językowej, więc w sumie jestem ukontentowana:)
I ostatni minusik, jeszcze bardziej subiektywny - czasami było aż nazbyt niedorzecznie, aż nazbyt fantastycznie...



Reasumując - ocena bardzo dobra - alleluja! - 5/6

Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Polacy nie gęsi oraz Z półki

2 komentarze:

  1. Oj tak, prowadzenie bloga zajmuje szalenie dużo czasu. Ale ile frajdy daje!

    A co do książki - sama mam jeszcze przed sobą i liczę na moc pozytywnych wrażeń.

    OdpowiedzUsuń