piątek, lutego 14, 2014

Długie jedenaście godzin...

Powiedzieć, że wieje to za mało... Od kilku tygodni południowe wybrzeże Irlandii nawiedzają wichury, huragany; na oceanie sztorm... Jest zimno, nieprzyjemnie, a momentami nawet niebezpiecznie... Moją Gabrysię tak wiatr pociągnął, że musiałam za nią biec... Strasznie..

Natalia skończyła dwa tygodnie egzaminów próbnych przed Junior Certyficate. Jest zmęczona, ale zadowolona. Z niepokojem będę czekać na wyniki...

Skończyłam czytać "Jedenaście godzin" Paulliny Simons. I nie jestem pewna swoich odczuć.
Z jednej strony zaskoczenie, z drugiej niesmak.
Pomysł bardzo ciekawy - zostaje porwana kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży - zapowiada się ciekawie. Kobieta w takim stanie wyrusza na zakupy - jest lato, temperatury sięgają 30 stopni - nieodpowiedzialne... Mąż porwanej od razu orientuje się, że to porwanie, natychmiast angażuje policjantów do działania, a ci błyskawicznie wzywają FBI - bardzo amerykański scenariusz...
Nie chcę zdradzać całej fabuły, ale jest jeszcze pare szczegółów, które mnie denerwowały - rozmowy kobiety i porywacza - od przyjacielskiej gry w zgadywanki do tematów z rekolekcji... Niby akcja toczy się szybko, ale jakoś trudno było mi się zaangażować... I najważniejszy problem według mnie - opisy odczuć kobiety w ciąży na chwilę przed porodem... Zupełnie jakby autorem był mężczyzna znający temat tylko z filmów... Mam za sobą cztery naturalne porody, więc trudno mnie zaskoczyć ... Ta ksiązka mnie zaskoczyła... sama nie wiem - bylejakością?
moja ocena 4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz