piątek, czerwca 27, 2014

Emigracyjne dylematy



Tym razem o emigracji.
Albo inaczej - o świadomym  wyborze miejsca zamieszkania. Nikt mnie nie zmusił do wyjazdu. Wyjechałam z Poski w 2009 roku i miałam być w Irlandii klka miesięcy, najwyżej rok. Za kilka dni minie dokładnie 5 lat, jak tu jestem.  Odnalazłam tu swoje miejsce; tu, na zielonej wyspie, gdzie czesto wieje, pada, ale ludzie są tak życzliwi, że to rekompensuje wszystko.

Moim  znajomym w Polsce przeważnie wydaje się, że my tu sobie za  tą zagranicą siedzimy jak pączuszki w masełku -  pieniążki mamy, w pieknym kraju mieszkamy, na wycieczki jeździmy...
Nic bardziej mylnego - z wielu różnych powodów (materialne są na liście, ale na pewno nie na pierwszym miejscu) wybraliśmy to miejsce do mieszkania. Odnaleźliśmy się tu, nasze dzieci wsiąkły w klimat, w środowisko,  w system szkolnictwa. Tak samo jak w Polsce rano trzeba wstawać do pracy lub żeby wysłać dzieci do szkół; tak samo trzeba robić zakupy, sprzątać, gotować, płacić rachunki, itd.
Nie mamy w pobliżu babci, cioci, której można by czasem podrzucić dzieci. Możemy liczyć tylko na przyjaciół, a wiem, że mamy wokół siebie życzliwych ludzi).
Nie odcinamy się od Polski - pisałam już o tym, że mówimy w domu po polsku, nasze dzieci oprócz tego, że chodzą do irlandzkiej szkoły,  to w sobotę zamiast odpoczywać po tygodniu nauki, uczą się w szkole polskiej. Kultywujemy polskie tradycje, uczymy dzieci, czym jest polskość...
Czasem odrobinkę tęsknimy za bliskimi w kraju,  ale wtedy dzwonimy lub  robimy sobie wieczór wspominek i opowiadamy dzieciom, kto w kraju na nich czeka. Starsze dopowiadają:
"A pamiętasz, jak dziadek, ...; a  babcia ..." Nad kominkiem wiszą zdjęcia naszych rodziców, rodzeństwa, przyjaciół.
Nie możemy w wolnej chwili wybrać się z wizytą, bo samolot lata dwa razy w tygodniu, a koszty są ogromne (gdyż w moim przypadku cenę mnożę razy sześć). Taką wyprawę musimy długo planować, uwzględniać urlopy, wolne w szkole, bo przecież nie da się polecieć na dzień czy dwa. Raczej nie bierzemy pod uwagę świąt, bo wtedy ceny biletów są absurdalnie wysokie.
Podobne dylematy ma wiekszośc Polaków mieszkających poza granicami kraju. Różnie się odnajdują w tej sytuacji - niektórzy odliczają dni do powrotu do ojczyzny, tęsknią,  liczą, ile jeszcze muszą zaoszczędzić, by w Polsce zrealizować swoje plany. Inni zapuszczają korzenie - kupują dom (najczęściej na kredyt), ściągają do siebie rodziców i nie myślą o powrocie. Jeszcze inni domy wynajmują, bo nie wiedzą, jak potoczą się ich dalsze losy. Ja też nie wiem, gdzie będę za kilka lat - to mnie trochę martwi... Są też tacy, którzy co chwilę zmieniają miejsce zamieszkania, przeprowadzają się, testując, gdzie będzie im najlepiej - ja na to nie miałabym siły.
Czasem dostaje smutnego smsa od przyjaciółki w Polsce. Mogę oczywiście odpisać, zadzwonić,  ale wiem, że w trudnych momentach powinnam być obok, pomóc, przytulić... Po prostu być, a czasami po prostu się nie da!
W ciągu ostatnich kilku dni często myślę o minusach mojej dobrowolnej emigracji. Jedyny brat mojego taty jest bardzo chory. We wtorek został przeniesiony do hospicjum. Rozmawiając z rodzicami,  słyszę w ich głosie zmęczenie,  bezsilność i uspokajanie - dajemy sobie radę, zajmuj się dziećmi, ale wiem, jak bardzo jestem im potrzebna.
To są te chwile, kiedy chciałabym być w Polsce.

Choroba postępuje w zastraszającym tempie. Codziennie z lękiem patrzę na telefon.
W niedzielę lecę do Polski, na całe trzy dni, by  spotkać się z wujkem , porozmawiać, spędzić czas. Mam nadzieję, że zdążę.

Nie pisałabym o tym , nie uzewnętrzniałabym się, gdyby nie to, że czuję potrzebę pokazania codzienności w Irlandii, na wyspie odciętej nieco od świata, bo nie można po prostu wsiąść w samochód i jechać do bliskich, gdy tego potrzebują.
Wiem, że  możecie powiedzieć - to wracaj kobieto, nie rozczulaj się, ale ja chyba nie chcę wracać!

4 komentarze:

  1. Rozumiem Cię, takie dylematy mają wszyscy emigranci. Bywa tak że ktoś mieszka w Polsce, zaledwie kilkaset kilometrów i z różnych względów nie może, bywa, że są ludzie obok i nie chcą, chociażby mogli. Życie generalnie składa się z wyborów, trudnych momentów na zmianę z chwilami miłymi i nagrodą w postaci dzieci, męża, przyjaciół, a my musimy sobie jakoś w tym wszystkim radzić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Róznie bywa z tym radzeniem sobie, ale najważniejsze, by cieszyć się każdą chwilą; doceniać to, co dobre i piękne. Życie w Irlandii własnie nauczyło mnie, by nie oglądać się na to, co mówią inni. Staram się, by moje wybory i decyzje były dobre dla mnie i mojej rodziny. Tylko czasami jakoś tak trudno...

      Usuń
  2. "Dom mój, gdzie serce moje" - nieważne, czy to Polska, Irlandia czy jeszcze inny kraj na świecie - trzeba czuć to miejsce, w którym się jest, trzeba je kochać, a wtedy każdy znajdzie swoje miejsce na Ziemi. Mam nadzieję, Edytko, że zdążyłaś pożegnać się z wujkiem, bo wiem, że nadziei nie ma. To są właśnie te chwile, kiedy najbardziej tęsknimy...Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój dom jest tam, gdzie najbliżsi mi ludzie.
      Bardzo się cieszę z tego, że w tych trudnych chwilach mam wokół siebie wielu przyjaznych ludzi. Dziękuję Kasiu

      Usuń